Słów kilka o tym, dlaczego w 2015 roku nie ukończyłem większości gier
Idąc dalej, próbowałem grać w Pillars of Eternity. Tak zachwalany tytuł, zebrał tyle ochów i achów. Tylko czy to na pewno aż tak fajna gra? Sam nie mogę się do niej przekonać. Zachwycają mnie pieczołowicie przygotowane lokacje, jest w tym tytule coś, co jednak przyciąga do ekranu. Ale wkurza toporny i pozbawiony dynamizmu system walki, opierający się na ciągłym stopklatkowaniu i korzystaniu z mało intuicyjnych menusów. Nie mogę wciągnąć się w wątek fabularny, oparty na jakichś bóstwach, duchach, zwidach i cholera wie czym. Wszystko to jest jakieś wyniosłe, mało realne i zbyt pokręcone dla kogoś, kto próbuje wejść w to uniwersum. A jak coś mnie nie wciąga przez pierwsze godziny i nie widzę światełka w tunelu na poprawę sytuacji, to czy jest sens, bym ciągnął to dalej?
Pewien problem mam również z Metal Gear Solid V: The Phantom Pain. Tutaj akurat nie mam żadnych większych zastrzeżeń, bo zupełnie nie wiedziałem na co się nastawiać - nie jestem i nigdy nie byłem fanem twórczości Kojimy, a to głównie dlatego, że od zawsze stałem po stronie PeCetów. Zupełnie nie rozumiałem więc dziwnego prologu, gdzie ewakuowaliśmy się ze szpitala. Jakieś duchy, palące się pokraki i jeden Kojima wie co. Pomyślałem sobie, no ok, to Japończycy, ich gry są dziwne. Dalej było lepiej - trafiłem do Afganistanu i wszystko stało się bardziej oczywiste. Choć dalej pojawiały się jakieś zjawy i inne dziwadła, to reszta przypominała klasyczną grę akcji. Tyle że znów coś mi tu nie pasowało - mechanika zdawała mi się mocno skomplikowana, wciąż przytłacza mnie nadmiar opcji oferowanych przez The Phantom Pain. Mało co było tu tak oczywiste, jak w europejskich grach, ale mimo wszystko dam tej produkcji jeszcze co najmniej kilka szans, bo jest inna, dla mnie nawet nieco egzotyczna, przez co z kolei ciekawa.
Nie skończyłem też rodzimego Dying Light. Dzieło Techlandu zachwycało mnie przez pierwszych kilkanaście godzin, ale jakoś nagle, zdaje się przed samym finałem, poczułem się bardzo zmęczony rozgrywką i przede wszystkim - niezwykle mizerną fabułą. Ostatnio, po półrocznej przerwie, wróciłem jednak do masakrowania zombiaków. Muszę przyznać, że znów mnie to bawi i wciąż twierdzę, że to jedna z najlepszych (bo znów unikatowych gameplayowo) produkcji ostatnich lat. Gdyby tylko scenariusza nie napisano na kolanie, pewnie skończyłbym ją za jednym zamachem w ciągu kilku dni. Fajnie, że niedługo wyjdzie dodatek The Following - na pewno spędzę tu kolejnych kilkanaście godzin, nawet jeśli historia znów będzie nabazgrana na poczekaniu. Być może ponownie konieczna będzie kilkumiesięczna przerwa, ale liczy się to, że każda godzina spędzona w Harran i jego okolicach będzie dla mnie frajdą.
W co tu jeszcze grałem... A, w Mad Maksa. Na tę grę czekałem chyba bardziej, niż na Just Cause 3. Zapowiadała się ciekawie i pod niektórymi względami była fajna, ale zbyt wiele rzeczy nie wypaliło. Niezły klimat, efektownie wykreowane Pustkowie (pomijając powtarzalne twierdze) i niezły system walki to trochę za mało, by mnie przyciągnąć. Kulała znów fabuła, bezbarwnie wykreowane postaci poboczne oraz samego Maksa, który nijak miał się do postaci filmowej, zagranej (ostatnio) przez Toma Hardy'ego. Szybko zanudziło mnie zbieractwo, choć nie było ono aż tak irytujące jak w Falloucie, bo gromadziliśmy ogólnie pojęty złom, a nie setkę różnych, pojedynczych elementów zapychających limitowany plecak bohatera. Gra była ciekawa przez pierwszych kilka godzin, ale im dłużej w nią grałem, tym bardziej miałem jej dość.
Studio Avalanche podobne błędy popełniło przy Just Cause 3 - słaba fabuła, kiepskie postacie, powtarzalna rozgrywka. Tyle że tutaj samo robienie zadymy i dewastowanie kolejnych baz, okraszone potężnymi wybuchami, wywołuje mimowolnego banana na twarzy. To nie jest produkcja na dłuższe sesje, ale tak na godzinkę rozpierduchy dziennie, jest idealna. Mapa jest tak ogromna i bogata w posterunki do zdobycia, że ukończenie całej kampanii zajmie mi pewnie kolejne miesiące. A jest też możliwe, że nigdy tego nie zrobię, bo opowiadana przez twórców historia nie zachęca do ujrzenia napisów końcowych.
Jak to podsumować? Cóż, z jednej strony, odnoszę wrażenie, że ostatnio gry mi się chyba nieco przejadły. Mając na dysku większość największych premier 2015 roku, nie jestem w stanie usiąść do jednego tytułu i go ukończyć, nie robiąc przy tym dłuższych przerw. Z drugiej, przykłady Wiedźmina i Grand Theft Auto V uświadamiają mi, że to nie do końca moja wina. Jeśli twórcy chcą, to potrafią stworzyć tytuły, w które zagrywam się z wypiekami na twarzy. Gdy jednak zasiadam do kolejnej, w sumie dobrej, ale niewyróżniającej się spośród tego, w co już grałem, produkcji, to po prostu nie chce mi się w nią grać. Dlatego życzę sobie i Wam, aby ten rok obfitował w mniej klepanych na jeden schemat tytułów. Tylko czy to w ogóle jest jeszcze możliwe?
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler