Kupowanie gier na premierę? W 2018 roku to był bardzo zły pomysł
Granie w najnowsze hity growe to drogie hobby i wiadomo to nie od dziś. Gry, z punktu widzenia polskiego portfela są drogie, bo kupujemy je po cenach stanowiących z reguły bezpośredni przelicznik z euro. Żyjemy w strefie euro więc i ceny oprogramowania są europejskie. Możemy marudzić, możemy narzekać, ale nic w tej kwestii w najbliższym czasie się nie zmieni.
Chcesz grać w nowości, to płać jak za zboże.
Z drugiej strony, bieżący rok pokazał, że wystarczy jedynie być cierpliwym by zaoszczędzić sporo pieniędzy. I to nie jakoś wybitnie cierpliwym, żeby czekać rok-dwa na obniżki cen, jak to miało miejsce jeszcze kilka lat temu. W 2018 roku ceny najgłośniejszych hitów growych spadały bardzo szybko - czasami wystarczył ledwie tydzień. I robiły się tym samym zdecydowanie bardziej przyjazne.
Przykłady? Przeanalizujmy kilka popularnych, wysoko ocenionych, bądź po prostu "głośnych" gier.
Zaczynamy od przygód Kratosa. Gra debiutowała 20 kwietnia 2018 roku w cenie około 240 zł. Świetne oceny, 94 punkty na metacritic.com. Minęły dwa miesiące, szał na grę nieco przystopował - mamy czerwiec. Cena God of War spada do niecałych 180 zł. Mijają kolejne miesiące i przychodzi obfity w premiery listopad. God of War nie sprzedaje się już tak fajnie, czas na kolejną obniżkę - grę można dorwać za niecałe 120 zł. To już kwota, którą można śmiała zaakceptować - w końcu trochę ponad stówka za kilkadziesiąt godzin dopracowanej, rewelacyjnej zabawy to nie majątek.
Kolejny exclusive na PlayStation 4. Najnowsze przygody Człowieka-Pająka to także solidny kandydat do tytułu gry roku. Premiera z początkiem września 2018, cena także około 240 zł. Przychodzi połowa listopada, możliwość bujania się na pajęczynie po Nowym Jorku tanieje. Gra kosztuje już tylko 150 zł - 90 zł taniej po około 2 miesiącach od premiery. Czy potanieje jeszcze bardziej? Możliwe, ale to już pewnie będą kwestie 20-30 zł obniżki przy kolejnych tygodniach czekania. Można więc brać już teraz - jednego Jagiełło i Kazimierza Wielkiego w portfelu mniej da się przeżyć.
Najnowsze przygody pięknej i charyzmatycznej Lary Croft. Gra udana, choć chyba premiera Spider-Mana kilka dni wcześniej trochę jej przeszkodziła w sukcesie. A może to kwestia powtarzalności? W końcu kolejne gry z nowej trylogii są mocno podobne do siebie, więc i apetyt na nie nieco mniejszy - nawet jak mi się podobały poprzednie odsłony, to przecież włos Larze z głowy nie spadnie, jeśli w kolejną część zagram tych kilka, może kilkanaście tygodni później. A portfel będzie zadowolony. Włos z głowy nawet by nie zdążył spaść, bo Shadow of the Tomb Raider potaniało błyskawicznie. W 2 tygodnie po premierze grę mogliśmy kupić poniżej 200 zł (cena startowa 235 zł), w 2 miesiące - za niecałe 150 zł. Wersja na PC doczekała się już którejś wyprzedaży na Steam (obecnie ~ 125 zł).
Kolejny głośny tytuł pochodzi ze stajni Ubisoftu. Assassin's Creed Odyssey premierę miało 5 października. Cena? Jakieś 235 zł. Mija miesiąc, mamy listopad. Cena? 135 zł! Wystarczyło poczekać 30 dni, by zachować stówkę w portfelu. Gra się kiepsko sprzedawała i stąd przeceny? Nie, skądże - to najlepiej sprzedająca się część cyklu na bieżącej generacji konsol. Być może szał związany z podróżami do antycznej Grecji trwał jednak tylko w okolicach premiery, a później zainteresowanie gwałtownie spadło - i tym samym słupki przestały się zgadzać marketingowcom. Dziś w podróż do tego malowniczego świata możemy wybrać się w cenach niczym z ofert last-minute.
Obniżki zmuszone było przyszykować także Electronic Arts. Battlefield V debiutował w połowie listopada w cenie 230 zł. Minął miesiąc, wybieracie się do sklepu i widzicie nową cenę - 160 zł. Za granicą strzelanka taniała jeszcze szybciej - nawet tydzień po debiucie! W tym przypadku możemy dopatrywać się jednak bez większych domysłów powodów tak szybkiej obniżki - gra sprzedawała się wyjątkowo słabo (jak na tak głośną markę). Dlaczego? Nie przez to, że jest kiepska. Ale być może graczy odstraszył fakt, że tytuł podzielono na kawałki - w dniu premiery działał multik, ale bez trybu battle royale. Niepełna była także kampania dla pojedynczego gracza, przygotowana do tego bez polotu. I nawet jeśli DICE faktycznie regularnie aktualizuje i uzupełnia grę, to można zrozumieć, że nie każdy chce nabywać produkt wybrakowany. Bo przecież można go kupić za pół roku znacznie taniej i gdy będzie kompletny. A do tego solidnie połatany.
Rewelacyjna ścigałka od Playground Games. Świetne oceny, bardzo dobra sprzedaż. Premiera początkiem października w cenie 250 zł. Ogromny świat, gameplay dopracowany co do milimetra. Rozgrywka na kilkaset godzin. Tanio nie jest, ale nawet wydając premierową kwotę, nie ma czego żałować. Może najwyżej tego, że mijają dwa miesiące i tytuł kupujemy 100 zł taniej. Irytacja? Niekoniecznie, bo przejechaliśmy w cyfrowym świecie już tysiące kilometrów. Mamy świadomość, że było warto, ale może jednak warto było nieco poczekać? W końcu nikt nie zwinąłby nam asfaltu.
Zestawienie zamyka Fallout 76. Premiera w połowie listopada 2018. Gra budzi duże kontrowersje jeszcze przed debiutem, ale kurcze, przecież to Fallout. Nie może być aż tak tragicznie. Tytuł trafia na sklepowe półki. Jest tragiczny. Fora zalewają się raportami bugów, śmiesznymi screenami i filmikami z gliczami. Do dziś zastanawiam się, jakim cudem w sieci nie przeczytałem newsa, że ktoś obrzucił siedzibę Bethesdy słoikiem z gównem. W tym słoiku, zamiast fekaliów, mogłaby znajdywać się płyta z Fallout 76. Na jedno wychodzi. W każdym razie - cena szybko spada. Po miesiącu, zamiast 230 zł, gra kosztuje niecałe 120 zł. Nie da się jednak ukryć, że nadal nie jest to interes życia...
Jeśli dobrnęliście do tego miejsca, to pewnie sami zdążyliście wyciągnąć wniosek, że najnowszych hitów, jakkolwiek dobre one nie są, nie opłaca się kupować w dniu premiery lub jego okolicach, o pre-orderach nawet nie wspominając. Miesiąc, no może dwa miesiące czekania i tę samą grę kupujemy za stówkę mniej. I mało tego - jest ona załatana i często dużo bardziej dopicowana, niż produkt sprawiający wrażenie wersji beta, za który zapłaciliśmy premierową kwotę.
Naturalnie są wyjątki od tej reguły. Red Dead Redemption 2 bije rekordy sprzedaży i marketingowcom z Rockstar nawet przez myśl nie przechodzi organizowanie przecen. Bo wydali grę bezkonkurencyjną - nigdzie nie natrafimy na tak szczegółowy, realistyczny i żyjący świat jak w RDR 2. Jeśli coś jest wyjątkowe, to szybko nie stanieje. Poza tym to Rockstar, oni są z innej planety i mogą sobie robić co im się podoba - nie oglądając się na konkurencję.
Oczywiście każdy robi ze swoimi pieniędzmi co mu się podoba i nikogo tutaj nie oceniam. Są ludzie, którzy lubią mieć świadomość, że grają w coś w dniu premiery i sam się do nich zaliczam - ale tylko, jeśli na daną grę się bardzo mocno napalę. Co nie zdarza mi się ostatnio zbyt często, ale jednak. W tym roku kupiłem tylko (a może aż?) dwie gry w dniu premiery, albo i nawet nieco przed nią - z jednej inwestycji jestem zadowolony (Forza), z drugą mogłem się wstrzymać (Assassin's Creed).
A jak wygląda to u Was?
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler