Cyberpunk 2077 - kolejna ofiara syndromu Andromedy?
Cyberpunk 2077 w zdecydowanie najtrudniejszej fazie powstawał też podczas pandemii, a jakoś nikt o tym nie pamięta. Wielu deweloperów nie pracowało w biurze, w inny sposób przebiegały testy oraz spotkania, podczas których prowadzono konsultacje. Na pewno całkiem inaczej koordynuje się zespół złożony z kilkuset osób, kiedy ma się z nim bezpośredni kontakt, a inaczej wygląda to w przypadku pracy zdalnej. Wideokonferencje, choćby nie wiem jak regularne, nie zastąpią normalnych warunków pracy. Twórcy, siedząc w domach, nie mają dostępu do takich samych zasobów, jak w biurze. Nie mogą podejść do biurka obok i poradzić się kumpla. Pandemia COVID-19 na pewno miała wpływ na proces powstawania gry, szczególnie, że jest ona naprawdę ogromna i rozbudowana.
Nowe dzieło CD Projekt RED jest jedną z najambitniejszych gier ostatnich lat i nie mam tu na myśli oprawy graficznej, ale tego, co dzieje się niejako „pod maską”. Jak na cRPG przystało, mamy tu wiele współczynników, atrybutów oraz modyfikatorów, wpływających na pojedynki, rozmowy, hakowanie itd. Dodatkowo misje często przebiegać mogą na wiele odmiennych sposobów, a każdy oznacza inne zakończenie. Oznacza to bardzo skomplikowane skrypty, które muszą ze sobą idealnie współgrać, bo inaczej pojawiają się glitche pokroju nieotwierających się drzwi, niewybuchających furgonetek itd. Cyberpunk 2077 jest pod tym względem bardziej zaawansowane niż większość debiutujących w ostatnich latach projektów. W tym roku żaden tytuł nie byłby w stanie pod tym względem z projektem Polaków konkurować, a w wielu też jest mnóstwo błędów. Dla przykładu, w Assassin’s Creed: Valhalla regularnie natrafiam na jakieś mniejsze i większe bugi (do tej pory nie da się rozwiązywać zagadek z mapami skarbów, bo skrypty nie działają!). Kilka razy dzieło Ubisoftu wykrzaczyło mi się do pulpitu PlayStation 5, a o przenikaniu się elementów i utykaniu Eivor w dziwnych miejscach nawet nie wspomnę.
Nie zamierzam usprawiedliwiać deweloperów Cyberpunk 2077. Widać, że coś poszło nie tak i gra nie jest tak dopieszczona jak być powinna. Czy dało się temu zaradzić? Myślę, że tak. Twórcy mogli po raz kolejny przesunąć premierę, np. na połowę 2021 roku. Mogli całkowicie odpuścić konsole poprzedniej generacji i skupić się na next-genach. Mogli też oddzielić wydanie przeznaczone dla PC oraz to dedykowane PS4 i Xboksowi One. Rockstar decyduje się na takie rozwiązanie bardzo często i myślę, że nie jest to głupia taktyka. Zastosowano ją przecież m.in. w przypadku Red Dead Redemption 2. Najpierw w sklepach pojawiła się wersja konsolowa, a później komputerowa. Nie konkurowały one ze sobą bezpośrednio, choć wiadomo, że na PS4 i X1 gra wygląda dużo słabiej niż na PC. Uniknięto przez to porównań, a twórcy mogli ponadto skupić się na optymalizacji swego dzieła na niezbyt wydajnych konsolach poprzedniej generacji.
Mądry Polak po szkodzie, jak to mówią. Czasu niestety nie cofniemy. Możemy jednak podejść bardziej zdroworozsądkowo do sytuacji i nie dopuścić do tego, by syndrom Andromedy dotknął kolejną – naprawdę dobrą – grę. Cyberpunk 2077 nie jest idealne, to nie ulega wątpliwości. Warstwa techniczna kuleje, niemniej deweloperzy wcześniej czy później ją połatają (przecież Wiedźmin 3:Dziki Gon też nie był idealny na premierę). Póki co można grać i okazyjnie przymknąć oko, albo po prostu poczekać na aktualizacje. Wydaje mi się natomiast, że podśmiechujki nikomu się nie przysłużą. Utalentowani deweloperzy mogą nie przygotować niczego więcej, a gracze nie doświadczą pełni potencjału jednej z najciekawszych i najbardziej unikatowych gier ostatnich lat.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler