Starfield - chciałbym zmienić moją recenzję
Jakiś czas temu na naszych łamach pojawiła się recenzja Starfield. Z oceny wynika, że mamy do czynienia z całkiem udaną grą, ale jednocześnie nie jakoś przesadnie porywającą. Taka solidna rzemieślnicza robota, w której w zasadzie nic szczególnie mocno nie porywa, ani nic jakoś wyjątkowo nie odpycha. Jako że ostatnio spędziłem w Starfield sporo dodatkowego czasu - pisząc poradnik - zdałem sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie zawyżyłem nieco swoją ocenę w recenzji. Im dalej w las, tym jest tu gorzej, a wszystkie systemy - mimo że wykonane poprawnie - nie są w stanie zniwelować płynącej z każdego zakątka nudy i marazmu. I nie, nie przechodzę kryzysu, a szczegóły moich przemyśleń znajdziecie poniżej.
Pseudo eksploracja
Jeszcze przed premierą w materiałach promujących Starfield najgłośniej wybrzmiewały hasła związane z eksploracją, ogromem planet do zwiedzenia oraz niebywałą swobodą. I choć w kwestii tej swobody trzeba się zgodzić, iż faktycznie możemy robić co chcemy i jak chcemy – przynajmniej poza ramą fabularną – tak nie bardzo jest w tym jakikolwiek sens. Otóż planet rzeczywiście jest co nie miara. Nie liczyłem ich wszystkich, ale są setki, a może i tysiące. Co z tego, skoro ciekawych jest raptem kilka i chodzi głównie o te, na których rozgrywa się fabuła. Cała reszta to tzw. zapchajdziury. Ich zwiedzanie nie ma większego sensu, a prócz tego samo w sobie trudno nazwać eksploracją. Dlaczego? Już wyjaśniam. Chodzi o to, że planety generowane są losowo w momencie gdy na nich lądujemy. Możemy więc kilkakrotnie udać się na ten sam glob, a każdorazowo mieć do czynienia z czymś (teoretycznie) innym. Jaki ma sens eksploracja miejsc, które bezustannie się zmieniają? Widać, że chodziło tu tylko o gromadzenie surowców i nic więcej. Nie trzeba było jednak do tego kombinować z taką ilością światów. Żeby było gorzej, każdy losowo wygenerowany obszar jest ograniczony pod względem powierzchni (i mocno podobny do poprzedniego). Nie mamy więc całej planety do dyspozycji, a jedynie jej wycinek.
Eksploracja to oczywiście nie tylko spacerowanie (nie ma niestety żadnych pojazdów) po powierzchni planet, ale także podróże międzygwiezdne. Te także przygotowano w sumie bez pomyślunku. Nie możemy płynnie przejść z przestrzeni kosmicznej w przestrzeń powietrzną danego globu. Nie możemy wlecieć na pokład stacji kosmicznej. W ogóle tego typu rozwiązań nie przewidziano. Gdy dolatujemy do jakieś planety, przechodzimy do specjalnego menu, w którym możemy ciało niebieskie przeskanować, a następnie wybrać miejsce do lądowania. Odpala się scenka, a po chwili jesteśmy na miejscu. Podobnie wygląda dokowanie. Dolatujemy do stacji, namierzamy ją przy pomocy interfejsu, wybieramy opcję dokowania, oglądamy przerywnik i jesteśmy już na pokładzie. Efektem tych dziwnych uproszczeń jest to, że z czasem coraz więcej latana w przestrzeni kosmicznej realizowałem przy pomocy szybkiej podróży. Gdyby nie to, że nie da się jej zainicjować do nowych miejsc oraz gdy jesteśmy przy czymś zadokowani, kompletnie bym nie zaglądał w przestrzeń kosmiczną. Nie ma w niej niczego ciekawego. Same planety, co pokazują rozmaite filmiki, to makiety, przez które damy radę przeniknąć, jeśli się uprzemy. Liczyłem jednak na coś choćby odrobinę przypominającego No Man’s Sky, a tu taki zawód.
Pseudo wyzwanie
Jednym z lepiej wykonanych elementów Starfield jest system walki z napotkanymi przeciwnikami. Nie zależnie od tego, czy toczymy boje w przestrzeni kosmicznej czy na ziemi, sprawia to przez pewien czas frajdę. Niestety czar dość szybko pryska ze względu na to, że akcja jest strasznie, ale to strasznie schematyczna, a sztuczna inteligencja przeciwników (będących klonami) szwankuje na każdym możliwym kroku.
Jeśli chodzi o zachowanie wrogów, najczęściej składa się ono z dwóch schematów. Gdy zostaniemy zauważeni, oponenci zaczynają biec w naszym kierunku, próbując nas ustrzelić. Nie pozostajemy im oczywiście dłużnymi i sami otwieramy ogień. W takiej sytuacji przeciwnik czasem próbuje gdzieś uciec i się ukryć, ale najczęściej dalej szturmuje naszą pozycję licząc na to, że w jakiś sposób uda mu się wygrać. Nie ma mowy o działaniu zespołowym, zachodzeniu nas od flanki itd. Oponenci mają przewagę wyłącznie ze względu na swoją liczebność oraz paski punktów życia, tudzież tarcz energetycznych, chroniących ich przed obrażeniami. Walka jest przez to dość nudna.
Na domiar złego, nie ma interesujących bossów, a wyposażenie z którego korzystamy jest mało zróżnicowane. Co z tego, że teoretycznie środków perswazji mamy mnóstwo, skoro poszczególne giwery różnią się tylko statystykami. Tak naprawdę w całym Starfield jest 10 rodzajów broni palnej/energetycznej! Ich wariacje oferują nam co prawda jakieś dodatkowe bonusy, jak np. procent szansy na podpalenie bandziora, ale ogólnie nie ma to większego znaczenia. Podczas grania dociągnąłem do 62. poziomu doświadczenia i w sumie nie znalazłem niczego, żadnej świetnej broni, która by mnie porwała swoją unikatowością. Nieco lepiej jest w przypadku kombinezonów, ale też oparto się na statystykach, które de facto większego znaczenia nie mają… no chyba, że na upartego postanowicie udać się na planetę, na której jest np. zabójcze promieniowanie i będziecie chcieli tam spędzić kilka godzin. Wtedy odpowiedni kombinezon do zwiedzania takiego pustkowia jest koniecznością. Tylko w sumie po co?
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler