Starfield jest pierwszą całkiem nową marką Bethesda Studios od lat. Ekipa ta specjalizuje się w grach RPG, ale od zawsze zajmowała się w sumie dwoma uniwersami: wykreowanym przez siebie The Elder Scrolls oraz kupioną od Interplay marką Fallout. Całkiem nowe IP zapowiadało się ekscytująco. Deweloperzy Starfield obiecywali kosmiczną odyseję, wypełnioną niesamowitymi przygodami oraz wspaniałymi światami do zwiedzenia. Miała być też niebywała swoboda oraz możliwość zajmowania się wszystkim, od szmuglowania, przez grabienia, na ochronie obywateli wszechświata skończywszy. Czy obietnice przekuto w rzeczywistość? Niestety nie do końca, a szczegóły na ten temat znajdziecie w naszej recenzji.
Jeśli chodzi o fabularne założenia, są one – przynajmniej początkowo – dość proste. Wcielamy się tu bowiem w kosmicznego podróżnika, będącego najzwyklejszym w świecie górnikiem. Podczas jednej z robótek – oraz w trakcie, gdy protagonistę kreujemy – trafiamy do kopalni, a w niej znajdujemy dziwny obiekt. Zdaje się on być fragmentem czegoś większego, a jako że po jego dotknięciu mamy dziwną wizję, powierzone jest nam zadanie dostarczenia tego obiektu do organizacji zwanej Konstelacją. W jej siedzibie okazuje się, że pozyskany przez nas obiekt nie jest jedynym. Konstelacja ma ich więcej, a jednocześnie chciałaby zdobyć wszystkie. Właśnie to jest od tej pory naszym nadrzędnym celem. Wyruszamy więc w pustkę kosmiczną (często dosłownie), by odnajdywać kolejne fragmenty dziwnego przedmiotu, czasem targując się, czasem przemawiając innym do rozsądku, a czasem najzwyczajniej w świecie walcząc. Pokojowe rozwiązywanie konfliktów nie jest tu niestety zawsze możliwe, więc pacyfiści niestety będą musieli od czasu do czasu pooszukiwać.
Starfield od początku obiecuje nam swobodę podróżowania, mnóstwo układów planetarnych oraz setki, a nawet tysiące miejscówek do zwiedzenia. Część z tych lokacji zostało przygotowanych ręcznie przez deweloperów, ale większość generowana jest proceduralnie przy pomocy specjalnych algorytmów. Czasem generowanie wychodzi całkiem nieźle, ale często na przygotowanych w ten sposób planetach czy księżycach nie ma po prostu co robić. Są puste i pozbawione osad, a wówczas nasza obecność na nich związana jest tylko z jednym – gromadzeniem surowców, które służą nam do craftingu (skanowanie roślin i zwierząt pomijam). Niby fajnie, ale – jak dla mnie – lepszą opcją byłoby opracowanie mniejszej ilości planet, ale ciekawszych. Teraz to jest tak, że latamy pomiędzy tymi potężnymi globami, aby na każdym zdobywać po trosze potrzebnych nam składników. Korzystamy do tego celu głównie z szybkiej podróży (która nie wymaga nawet wchodzenia na pokład statku, jeśli poruszamy się między wcześniej odwiedzanymi miejscami), wiecznie oglądając rozmaite ekrany ładowania, co trudno nazwać przyjemnością. Wolałbym poruszać się więcej w ramach jednej, porządnie przygotowanej planety niż dziesiątek przeciętnych.
Na szczęście zabawa w górnika nie jest w recenzowanym projekcie podstawą rozgrywki. Zdecydowanie więcej czasu poświęcamy na wykonywanie zadań, a te realizujemy przede wszystkim na planetach, które zostały przygotowane ręcznie. Każda to jakaś osada, miasto czy placówka, a wiele z nich wypełnionych jest atrakcjami. Cydonia to np. placówka górnicza na Marsie. Nowa Atlantyda to nowoczesne, wręcz sterylne miasto na planecie Jemison. Neon jest natomiast miastem wzorowanym na kulturze cyberpunku, które – jako jedyne w galaktyce – czerpie energię elektryczną z piorunów. Miejsc tego typu jest w Starfield sporo, ale główne miasta są w sumie cztery. Każde ma inny charakter, unikatową stylistykę oraz oczywiście sporo postaci niezależnych, od których otrzymujemy krótsze i dłuższe zadania. Miasta to również placówki handlowe oraz specjalne budki, w których możemy pozyskać dodatkowe aktywności. Teoretycznie i praktycznie w nowe dzieło Bethesdy można grać bez końca – szczególnie jeśli macie ochotę zajmować się zadaniami typowo kurierskimi, które, podobnie jak w Fallout 4, generowane są losowo i nigdy się nie kończą.
Ja osobiście nie przepadam za aktywnościami, które działają jak klasyczny grind i dlatego zająłem się głównie zleceniami fabularnymi oraz fabularyzowanymi, które zlecają nam albo napotkane postaci niezależne albo frakcje, do których możemy w trakcie zabawy dołączyć. Frakcji – tych głównych przynajmniej – jest pięć, a są nimi Konstelacja, ZK Gwardia, Strażnicy Wolnych Gwiazd, Karmazynowa Flota oraz Ryujin Industries. Każda to oczywiście mnóstwo dodatkowych aktywności – często bardzo ciekawie przygotowanych – co natomiast oznacza punkty doświadczenia, kredyty oraz unikatowe wyposażenie. Niestety z frakcjami jest jeden problem – dla mnie dość znaczący. Chodzi o to, że możemy być członkiem każdej grupy i wykonywać zadania szkodzące innej, a nie ma z tego tytułu żadnych konsekwencji. Logicznym wydawałoby się, że robiąc misje dla Konstelacji, polegające na walce z Karmazynową Flotą (piratami), mógłbym sobie zaszkodzić i zepsuć reputację wśród piratów, ale nic takiego niestety nie zachodzi. W odwrotną stronę też nic się nie dzieje. Możemy być piratem, zabijać, grabić i szmuglować, a nikt z Konstelacji nie będzie miał problemów z tym, by dawać nam kolejne zlecenia. Niby fajnie, bo możemy sprawdzić całą zawartość Starfield, ale z drugiej strony, system tego typu zależności funkcjonuje w grach RPG (i nie tylko) od zawsze i bardzo żałuję, że o nim zapomniano.
Nie licząc zadań typowo kurierskich, misje poboczne oraz fabularne w recenzowanym tu Starfield są dość nierówne. Czasem jakieś zadanie może być autentycznie angażujące, ale nie brakuje zleceń, w których biegamy po lokacji, tudzież latamy po galaktyce bądź wszechświecie, w poszukiwaniu jakiś bezsensownych gratów. Nie wiem dlaczego tak dużo zadań wymaga od nas odwiedzania ludzi lub miejsc porozpieprzanych po całym wirtualnym świecie. Aby to lepiej zobrazować, przytoczę przykładowe zadanie. Jest sobie pewien koleś w Cydonii na Marsie, który ma problem ze sprzętem. Ma go za mało i nie jest w stanie pracować. Prosi Cię oczywiście o pomoc, a ty musisz teraz iść do specjalnego terminala, który jest na krążącej na orbicie stacji kosmicznej i tam aplikować o pracę. Następnie wracasz na dół, rozmawiasz ze zleceniodawcą, a ten znów wysyła Cię do swojego przełożonego. Tamten oddelegowuje Cię z kolei do swojego szefa, a ten znów gdzieś indziej. I tak biegasz oraz latasz z miejsca w miejsce, by często posłuchać tylko krótkiej konwersacji. Rozgrywka opiera się wówczas na ekranach ładowania oraz systemie szybkiej podróży, co autentycznie nie jest niczym przyjemnym. Zdarza się tak, że wykonując zadanie trwające powiedzmy 10 minut, połowę tego czasu obserwujemy jakieś ekrany ładowania lub wybieramy gdzie chcemy lecieć, tudzież wylądować. Przyznam, że nie tak sobie to wyobrażałem.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler