Graliśmy w Code Vein - kolejny solidny tytuł soulslike
W Code Vein, nowy soulslike’owy projekt firmy Bandai Namco, grałem już kilkukrotnie. Za każdy razem bez problemu dostrzec mogłem zmiany poczynione w przedsięwzięciu i nie inaczej było też tym razem. Firma Cenega zorganizowała bowiem kolejną sesję ogrywania tytułu. Sesję, na którą zostaliśmy zaproszeni i pojawiliśmy się na niej z wielką przyjemnością.
Obcowanie z Code Vein podzielono na dwa etapy. W pierwszym przebrnęliśmy przez tutorial, a następnie mogliśmy kilkadziesiąt minut poświęcić na początkowe fragmenty zabawy. Jako że wcześniej miałem z tymi samymi etapami do czynienia, uporałem się z nimi względnie szybko - wówczas przystąpiliśmy do kolejnej sekcji. Przeniesiony zostałem kilka godzin do przodu i mogłem sprawdzić nieco późniejszy fragment fabuły gry, o czym za moment. Słów kilka wypada bowiem napisać z czym w ogóle mamy do czynienia.
W Code Vein wcielamy się w tzw. Revenanta - swoistego wampira, któremu udało się przetrwać apokalipsę. Przeżyła ją jedynie garstka ludzi (choć nie do końca można ich tak nazwać), którzy teraz muszą bezustannie walczyć o przetrwanie. Po pierwsze, stają do boju z samym sobą oraz własnymi żądzami. Po drugie, stawiają czoła osobom, które przegrały bój o człowieczeństwo, przemieniając się w krwiożercze bestie. Deweloperzy nazwali tę grupę mianem Zagubionych (ang. Lost).
W tym pełnym niebezpieczeństw świecie nie jesteśmy na szczęście całkiem sami. Istnieją bowiem postacie niezależne, które są w stanie do nas dołączyć, a następnie wspierać podczas przechodzenia kolejnych rozdziałów opowieści. Kompani nie są jednak niezniszczalni, o czym trzeba koniecznie pamiętać. Nie możemy traktować ich jako wabik na wrogów, tudzież napotkanych bossów. Mocniejsi oponenci szybko się z nimi uporają, a wówczas ciężar walki spocznie w całości na naszych barkach.
Jeśli chodzi o walkę, całość zrealizowano w sposób dość mocno przypominający inne gry z gatunku soulslike. Gromadzimy więc specjalne punkty, które następnie przeznaczamy na awansowanie swoich umiejętności. Te natomiast wpływają na oręż, który dzierżymy w dłoni, domykając cały proces progresji i zataczając koło. Same starcia oparto oczywiście na odpowiednio wymierzonych atakach, blokach, unikach i kontratakach. Choć nie ma tu w sumie niczego nowatorskiego, nic takiego nie było potrzebne, albowiem całość działa należycie.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler