Seria Mass Effect od momentu wydania pierwowzoru, jeszcze przez firmę Microsoft dość istotnie ewoluowała. „Jedynka” była nastawiona bardzo mocno na fabułę i akcję, ale mimo wszystko, niezwykle istotną rolę odgrywały też elementy RPG. Z czasem zaczęto je modyfikować i grając w Mass Effect 2 nie miało się już wrażenia obcowania z pełnokrwistym przedstawicielem RPG, a bardziej z czymś w rodzaju przygodowej gry akcji. Z tą przygodówką może trochę przesadzam, niemniej jednak, trzeba z pełną świadomością przyznać, że RPG w tym RPG wiele nie zostało. Trójka poszła śladami swojego poprzednika, ale do formułki wprowadzono garść zmian. Jakich i czy wyszły na dobre? Tego dowiecie się czytając dalej.
Mass Effect 3 to zwieńczenie trylogii z komandorem Shepardem w roli głównej. Facet (lub kobieta – można wybrać) przeszedł dużo, nawet na samym początku „dwójki” ginie, by cudownie powrócić do świata żywych – można zatem rzec, że nie ma rzeczy, której by nie doświadczył. Teraz czeka go jednak największe wyzwanie w jego życiu. Otóż, Żniwiarze, o których była mowa od początku sagi, postanowili przypuścić atak na inne cywilizacje. Wśród nich jest także ziemia, która ze względu na zacofanie technologiczne nie jest w stanie odeprzeć ataku adwersarzy. Nie lepiej radzą sobie inni. Kroganie, Salarianie czy Asari – wszyscy po kolei ulegają pod naporem wroga. Ewidentnie widać, że w pojedynkę nikt nie stanowi dla Żniwiarzy wyzwania. Dlatego Shepard, pierwszy człowiek Widmo w historii galaktyki, wyrusza na misję, której celem jest zjednoczenie poszczególnych ras i wspólna walka z nieprzyjacielem. Zadanie nie będzie łatwe, wszak niektóre rasy od wielu tysiącleci prowadzą ze sobą spory, a nawet wojny, ale teraz zmuszeni są zapomnieć o dotychczasowych waśniach i walczyć ramię w ramię, dla wspólnego dobra.
Tak mniej więcej prezentuje się historia Mass Effect 3, w dużym skrócie, rzecz jasna. W trakcie przechodzenia kolejno następujących po sobie misji odkrywamy strzępki większej opowieści i powoli brniemy do finału. Ten niestety, całkowicie mnie zdezorientował. Po pierwsze, wybory, których dokonujemy w trakcie rozgrywki okazują się „pozorne”. Aby się o tym przekonać, postanowiłem opóźnić publikację recenzji i przejść grę na dwa odmienne sposoby. Nie chodzi o to, że są one całkowicie pozbawione sensu, albowiem wpływ na fabułę mają, ale na zakończenie nie bardzo. Po drugie, mimo że deweloper zapowiadał wiele odmiennych zakończeń, jest tak naprawdę jedno z drobnymi różnicami. Po trzecie, co z tego, że jesteśmy w stanie zaimportować zapisaną w „dwójce” postać, skoro nic naprawdę istotnego nie jest przenoszone. Nie chcę tutaj rzucać przykładami, by nie spoilerować, niemniej, spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Grając miałem wrażenie, że niektóre etapy zostały faktycznie dopracowane, inne natomiast potraktowano byle jak, żeby tylko zdążyć na premierę. W rezultacie, jest sporo dziur fabularnych, wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, a jeszcze więcej otrzymało wyjaśnienia tak głupie, że aż żałowałem czasu, który poświęciłem na przechodzenie wszystkich trzech części trylogii. Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo w sieci zadebiutuje (darmowe?) DLC, które zwiąże historię w sensowniejszą całość. Teraz jest miszmasz i jestem nawet skłonny proponować wstrzymać się z oglądaniem napisów końcowych – oszczędźcie sobie zawodu. Cała droga do mety jest super, ale ostatnich 20-tu minut wolałbym nie widzieć.
Jak wspomniałem, rozpoczynając grę mamy możliwość wybrania posiadanej już postaci z „dwójki”, lub stworzenia zupełnie nowej. Nieważne na którą opcję się zdecydujemy, kolejny etap to wybór pomiędzy większym naciskiem na akcję, lub na elementy RPG. Pierwsza opcja sprawia, że wiele rozmów i scenek przerywnikowych pozbawionych zostaje interaktywnych elementów, a w rezultacie, będą one biegnąć jako filmy – z automatu. Drugie rozwiązanie, to po prostu Mass Effect jaki znają i lubią fani. Dużo rozmów, dużo podejmowania decyzji, interaktywne scenki przerywnikowe oraz mnóstwo pojedynków z bronią w ręku.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler