Badamy siłę przyciągania Grawitacji! - recenzja filmu
Spore zainteresowanie i często imponujące oceny podbijającej światowe kina Grawitacji z pewnością zasługują na szerszą – w tym naszą – uwagę. W końcu filmów o tematyce kosmicznej zawsze jak na lekarstwo, a już nawet nie wspomnę, jak tęskno mi do autentycznie wartościowego kina tego rodzaju. Tym chętniej wybrałem się na seans nowego obrazu Alfonso Cuaróna (reżysera i scenarzysty w jednym), do tej pory głównie kojarzonego z takich produkcji, jak Mała Księżniczka i trzecia część Harryego Pottera. Czy faktycznie tym razem stworzył kino tak wybitne, jak ostatnio często się to sugeruje?
Z miejsca muszę zaznaczyć jedną rzecz: Grawitacja, wbrew licznym oznaczeniom na „fachowych” serwisach, NIE jest filmem science-fiction. To, że przenosimy się do przestrzeni kosmicznej nie oznacza jeszcze, że mamy do czynienia z fantastyką naukową. To co dzieje się w Grawitacji jest w pełni realistyczne i nie ma tu za grosz inwencji filmowców. Podróż na orbitę ziemską, stacje kosmiczne, satelity - nie ma niczego, co każdego dnia nie towarzyszyłoby człowiekowi XXI wieku. To, na ile przedstawione tu wydarzenia są faktycznie możliwe, jest już inną sprawą, ale gdybyśmy mieli kategoryzować Grawitację takimi właśnie kryteriami, to i nawet Szklaną Pułapkę zaliczalibyśmy do ścisłego SF. Mamy więc do czynienia przede wszystkim z innowacyjnym thrillerem kosmicznym, niemającym przy tym wiele wspólnego z domeną Dicka czy Clarka.
W specyficznym obrazie Cuaróna, jak już wspomniałem i, jak dobrze wszystkim wiadomo, porzucimy naszą kochaną planetę Ziemię, a przeniesiemy w obszary orbity okołoziemskiej. Tu poznamy dwóch bohaterów: weterana kosmicznych podróży, żartobliwego Matta Kowalskyego (George Clooney) oraz atrakcyjną, mądrą, ale lekko zagubioną dr. Ryan Stone (Sandra Bullock). Większej ilości aktorów Cuarón nie zatrudnił. Gdzieś w tle wprawdzie lata jeszcze jakiś astronauta, a w radiu usłyszymy kilka obcych głosów (w tym Eda Harrisa), ale Grawitacja stanowi spektakl tylko dwójki aktorów. I – na potrzeby filmu – taki duet w zupełności wystarcza.
Zresztą, trudno sobie wyobrazić, by znalazło się tu miejsce dla kogoś trzeciego. Twórcom chodziło w końcu o to, by naszych astronautów postawić w sytuacji skrajnie ekstremalnej, a każda dodatkowa persona mogłaby zaburzyć tenże klimat. Cała przygoda zaczyna się dość niewinnie. Ot pozornie typowa misja naprawy teleskopu Hubble’a przeradza się w prawdziwe piekło oraz w walkę o przetrwanie w wyjątkowo nieprzyjaznym środowisku. Niebezpieczeństwo nadciągnie rzecz jasna z kosmosu. A jest ono następstwem zniszczenia radzieckiego satelity, który w wyniku wybuchu wyrzuca w próżnię ostre niczym brzytwa odłamki. Choć pierwotnie miały one nie stanowić zagrożenia dla kosmonautów, tak finalnie wywołały nieprzewidzianą lawinę zniszczeń, która rozsiała po orbicie znacznie większą liczbę złomu, niż planowano. I właśnie to żelastwo dopada naszych bohaterów, niszcząc ich kosmiczne wyposażenie – w tym prom, którym mieli powrócić na Ziemię. Duet cudem uchodzi z życiem, ale nie ma mowy o szczęściu. Pozbawieni są bowiem komunikacji, mają uszkodzony sprzęt i cały z czas zagrażają im kosmiczne śmieci. Zdani są tylko i wyłącznie na siebie. Już od dawna nikt nie miał aż tak bardzo przechlapane.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler