Heroes VI - fajne, czy niefajne?
Co mi się nie podoba:
- Surowce, a raczej ich ilość. Niby to nowatorskie, niby bardziej wymagające, ale cholerka, gdzie podział się klimat zbierania tysiąca przeróżnych materiałów? W szóstce mamy aż cztery surowce, w których skład wchodzi już złoto. Czyli jakby dobrze policzyć – mamy ich tak naprawdę trzy. Gdzieś spotkałem się ze stwierdzeniem, iż takie rozwiązanie podkręca poziom trudności, wszak więcej struktur wymaga użycia tego samego rodzaju surowca, czyli ogólnie trudniej nim zarządzać. W praktyce nie ma większych problemów z pozyskaniem takowego. Ucierpiał natomiast klimat – głównie przez wyłączenie surowców charakterystycznych dla danej rasy. Inferno bez siarki? No dajcie spokój…
- Kontrolowanie surowców – niby teraz jest bardziej przemyślane, logiczne wręcz, ale znowuż – zupełnie bez klimatu. Kto pamięta wojny podjazdowe do wrogich kopalni, aby popsuć szyki przeciwnika i pozbawić zaplecza ekonomicznego, ten wie, o co chodzi. W szóstce całość sprowadza się do strefy kontroli danego terytorium. Czyli jeśli kontrolujemy fort, to kontrolujemy przy okazji kopalnie go otaczające. Stracimy fort, stracimy także siatkę ekonomiczną. Logiczne, prawda? Niestety zupełnie nie trafiające w moje gusta. To są, kurka wodna, Hirołsi. Tutaj się denerwuje przeciwnika, wysyłając słabego bohatera do przejmowania jego włości… no a przynajmniej tak się robiło w poprzednich częściach. Żegnaj wojno podjazdowa…
- Ekran miasta – na ten aspekt najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Wszyscy bez wyjątku narzekali już przy okazji bety, deweloper obiecał nam poprawę wizerunku. Tak się nie stało, poszczególne metropolie nadal straszą jedną, tragiczną, zupełnie wypaczoną z klimatu animacją. Kiedyś w mieście spędzało się czas z przyjemnością, podziwiając rosnącą na naszych oczach nekro…eeee… metropolię, teraz klikamy, co mamy ukliknąć, i uciekamy wyładować naszą złość na przeciwniku.
- Platforma sieciowa – Uplay, Ubisoft Game Launcher – tym panom już podziękujemy. O ile ten pierwszy jest stricte sieciowy i nie przyczynia się do działania gry, tak drugi dał mi się we znaki niesamowicie. Oczywiście nie jest to wada samego tytułu, a raczej wydawcy, który upiera się na tę BADZIEWNĄ platformę, ale ponarzekać muszę – w trzeciej części przecież tego nie było, nie? UGL kocha mnie miłością platoniczną, nie pozwalając poprawnie synchronizować zapisów gry, robiąc to przez pół wieczoru, kasując wcześniej zuploadowane sejwy czy odmawiając włączenia samej gry (najwidoczniej stwierdził – co za dużo, to nie zdrowo!). Wybaczcie, ale zdarzyło mi się, iż stany zapisu po całonocnym męczeniu myszki przestraszyły się potęgi mojej armii i po prostu… zniknęły. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy następnego dnia odpaliłem produkcję, będąc w plecy całą kampanię Nekropolii. UGL kocha także mój komputer, zmuszając go do co najmniej jednokrotnego reinstalowania załączonego do obrazka softu. Tak, często i gęsto program po prostu nie reagował na moje polecenia – czyt. nie chciał odpalić gry. Należało wtedy wymazać przecudowny launcher, zainstalować go ponownie, ściągnąć wszystkie aktualizacje i cieszyć się grą. Tak przynajmniej raz na dzień. Prawda, że wspaniale?
Sprawę nowej rasy pozostawię bez komentarza. Wielu narzeka, iż feudalna Japonia totalnie nie pasuje do klimatu produkcji, w zasadzie nawet podzielam ich zdanie. Jednak z drugiej strony, cóż tak naprawdę stanowi wyznacznik pasowania/ nie pasowania do klimatu Hirołsów? Przecież mieliśmy tu zarówno górskie trolle i behemoty, bagienne jaszczurki, kamienne gargulce bratające się z goblinami występującymi w spiczastych kapeluszach, całą masę dżinów wylatujących z magicznych lamp, wampiry, zombie, diabły, anioły… Naprawdę, w takim miszmaszu jedna feudalna Japonia w tę czy w tę nie robi wielkiej różnicy.
Jak widać, mimo wszystko więcej rzeczy mi się podoba. Fanatykom trzeciej części i tak do rozumu nie przemówię, dla nich jest już po prostu za późno. Wspomnę jedynie, iż oceniając Might & Magic: Heroes VI jakkolwiek nie można odwoływać się do kultowej trzeciej części. Wtedy przecież gry robiło się inaczej, inny był przede wszystkim target producentów. Dziesięć lat temu grały same nerdy z pryszczami na czole (oczywiście obrazuję jakkolwiek karykaturalnie), dzisiaj grają wszyscy bez wyjątku, a same gry stały się kolejnym środkiem przekazu, jak książka czy film. Stąd też apeluję – albo dostosujcie się do aktualnych wymogów społeczeństwa, albo grajcie w swoją ukochaną trójkę, nie zawracając nam, normalnym użytkownikom, przysłowiowych czterech liter.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler