Wydane w 2010 roku Metro 2033 zachwyciło graczy i recenzentów. Produkt podejmował dość ciężką, lecz popularną (chociażby za sprawą serii S.T.A.L.K.E.R.) tematykę, ociekając specyficznym klimatem i zaskakując świetną grafiką, nad którą nawet dzisiaj można zawiesić oko. Choć gra nie stroniła od błędów, ze słabą optymalizacją pecetowej wersji czy bezpłciowym systemem strzelania na czele, znalazła wielu fanów, a książka Dmitrija Głuchowskiego, na której oparto główny wątek fabularny, znikała z księgarskich półek w zastraszającym tempie. Dzisiaj, po ponad 3 latach od premiery pierwowzoru, studio 4A Games przygotowało kontynuację projektu, który po zamieszaniu związanym ze zmianą wydawcy (upadek THQ), w końcu trafił na sklepowe półki. W jakiej jest formie? Sprawdźmy.
W Metro: Last Light po raz kolejny wcielamy się w skórę Artema, głównego bohatera książki, jak i growego pierwowzoru. Fabularnie mamy do czynienia z kontynuacją Metro 2033, ale tym razem główna historia nie jest związany z książką o podtytule 2034. Twórcy wytłumaczyli to w dość prosty sposób, bowiem według nich sequelu dzieła Głuchowskiego po prostu nie dało się przenieść na realia gry. Rosyjski pisarz czuwał jednak nad scenariuszem, dzięki czemu mamy pewność, że nie odbiega on zbytnio od założeń uniwersum, a także jest bogaty we wszelakie smaczki z nim związane.
Akcja recenzowanego tytułu rozpoczyna się około rok po wydarzeniach kończących Metro 2033, dlatego warto najpierw zaliczyć "jedynkę" - inaczej poczujemy się trochę obco. Artem, po zniszczeniu miejsca zamieszkania Cieni, awansuje do rangi stalkera. Po pewnym czasie okazuje się jednak, że nie wszystkie tajemnicze istoty spłonęły w wyniku potężnej eksplozji, powstałej po uderzeniu rakiet. Jedna z nich, wielkości ludzkiego dziecka, w momencie wybuchu odłączyła się od "stada", obserwując zagładę swoich pobratymców ze znacznej odległości. Niedobitkiem szybko zainteresowała się Sparta, wyznaczając Artemowi zadanie likwidacji stworzenia. Jak to zwykle bywa, śmiały plan dość szybko spłonął na panewce, kierując bohatera do faszystowskiej niewoli.
Choć z bronią w ręku biegamy już wcześniej, to właśnie w tym momencie rozpoczyna się właściwa rozgrywka, trwająca około 10 godzin. Wątek fabularny jest, wzorem pierwowzoru, kluczowym elementem i w głównej mierze to on sprawia, że przesiadujemy przed ekranem kolejne, szybko uciekające godziny. Scenariusz stanowi połączenie kilku różnych warstw w jedną, dość spójną całość. Mamy oklepany wątek walki o przetrwanie, rozważania nad ludzką naturą czy podział na różne ugrupowania, z komunistami i faszystami na czele. Interesująco wypadają nawiązania do historii, a w szczególności II Wojny Światowej. Takie "smaczki", jak podziemne obozy zagłady, w których pogwałcone zostają wszelakie prawa człowieka, doskonale kształtują klimat zaszczucia, beznadziejności i niepewności w jakich znajduje się Artem i pozostali mieszkańcy moskiewskiego metra.
Świat gry został ulepiony w niemal perfekcyjny sposób. Podróżując po kolejnych stacjach podziemnej kolei widzimy codzienne życie zamieszkujących je Rosjan. W pobliskim pokoju ktoś naprawia zeżartego przez rdzę kałacha, pod ścianą konwersują ze sobą dwaj weterani. Robimy kilkanaście kroków do przodu i obserwujemy zza szyby naukowców, być może samouków, pracujących nad tajemniczym projektem. Gdzieś tam między ludźmi biega odziane w łachmany dziecko, szukające najwyraźniej swojego pluszaka. Takich szczegółów, szczególików jest w Last Light od groma, a ich obserwacja, nie dość że stanowi ciekawą czynność (z rozmów pobocznych postaci można dowiedzieć się sporo interesujących rzeczy), to ponadto kreuje autentyzm oglądanych na ekranie wydarzeń.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler