Niespełna trzy lata temu światło dzienne ujrzała świetna produkcja polskiego studia Techland. Była to jedna z pierwszych polskich gier, która tak naprawdę zaistniała w świecie, zyskując sobie szerokie grono wiernych fanów. Call of Juarez, o którym mowa, to genialny wręcz FPS, osadzony w realiach dzikiego zachodu. Ilość sprzedanych kopii oraz mnóstwo ludzi grających po dziś dzień, świadczą o niewątpliwym sukcesie rodzimego Techlandu. Świat rządzący się regułą silnej dłoni, szybkiego rewolweru i celnego oka okazał się krainą mlekiem i miodem płynącą, twórcy postanowili więc podjąć się kolejnej próby podbicia serc graczy na całym świecie, przygotowując kontynuację – choć nie do końca. Każdy kto miał do czynienia z pierwowzorem zapewne pamięta bowiem, że jego zakończenie nie daje zbytniego pola do manewru. Jak sobie deweloper poradził z tym problemem? Czy wprowadzone do gry zmiany wyjdą jej na dobre? Zapraszam do recenzji.
Komentuj Film
Call of Juarez to marka rozpoznawana na całym świecie. Nie dziwi więc zainteresowanie ze strony Ubisoftu, który wszedł w ścisłą współpracę przy wydawaniu tytułu. Call of Juarez: Więzy Krwi to solidny i dobrze przemyślany FPS, osadzony w westernowych realiach. Tym razem, akcja gry przenosi nas do wydarzeń mających miejsce kilka lat przed tymi, znanymi z jedynki. Można więc powiedzieć, iż najnowsze dzieło Techlandu jest prequelem produktu, a nie kontynuacją. Fabuła jest jedną z rzeczy, do której producenci przyłożyli się bardzo mocno, a efekty ich zaangażowania są niezwykle ciekawe. Historia opowiada losy braci McCall. Dwóch z nich bierze udział w wojnie secesyjnej, podczas której tak na prawdę rozpoczynamy rozgrywkę. Po krótkiej bitwie oraz wysadzeniu mostu, bohaterowie zostają zmuszeni do dezercji w celu ratowania rodzinnej posiadłości. Znajduje się w niej bowiem trzeci z braci, opiekujący się umierającą matką. Niestety, Ray i Thomas nie docierają na czas, czego efektem jest krwawa jatka. Po niej cała trójka opuszcza włości i emigruje do Meksyku. Tytułowe więzy krwi zostaną wystawione na wiele prób, a jak to zwykle w życiu bywa, podzielić rodzinę może jedynie piękna niewiasta, która i tu znalazła dla siebie rolę. Fabuła jest intrygująca i sprytnie połączona w całość, dzięki czemu trzyma w napięciu do samego końca.
Nowy Call of Juarez to zupełnie świeże podejście do wielu kwestii. Coś co osobiście mnie irytowało w pierwszej części, to wymuszanie zmiany kierowanej przeze mnie postaci. Nie odkryję Ameryki, jeżeli stwierdzę, iż wielu graczom nie odpowiadały fragmenty, w których walczyliśmy jako Billy. Ekipa Techlandu wyciągnęła z narzekań odpowiednie wnioski i tym razem oddają nam do dyspozycji dwie bardziej wyważone postacie. Dodatkowo, w większości misji sami decydujemy, którą z nich chcemy grać. Jedynie kilka zleceń narzuca nam konkretnego bohatera. Pierwszy z rodzeństwa to doskonale znany wszystkim Ray – człowiek silny, rewelacyjnie posługujący się rewolwerami i lubujący efektowne eksplozje – generalnie człowiek demolka. Facet nie boi się niczego, na spust naciska bez skrupułów, a słowo litość zna jedynie ze słownika wyrazów obcych. Jego słabością, tak jak większości prawdziwych zabijaków, są jednak kobiety oraz lęk wysokości.
Jeżeli chodzi o Thomasa, jest to mężczyzna zdecydowanie bardziej zamknięty w sobie, zwinny i posługujący się sprawnie łukiem oraz nożami. Jego największymi przyjaciółmi są strzelby i bronie snajperskie. Dzięki silnym ramionom potrafi także wykorzystać swoje lasso, do wspinania się na wszelkiego rodzaju przeszkody. Młodszy z braci zdecydowanie częściej przyciąga także do siebie przedstawicielki płci pięknej, co niejednokrotnie wpakuje naszych bohaterów w kłopoty.
McCallowie to bardzo zgrany i wyjątkowo niszczycielski zespół. Pomimo, iż mają różne zdania na wszystkie możliwe tematy, w walce działają niczym jeden umysł. Nie pozostawiają za sobą nic prócz tumanów kurzu i morza martwych gringos. Z mojej strony ukłon dla twórców, za świetne hasła i dialogi pomiędzy Rayem i Thomasem. Rozmawiają ze sobą jak prawdziwa rodzina, nie szczędząc krytyki i ostrych słów, ale także w odpowiednich chwilach, nadmiernej czułości oraz komplementów – tworzy to świetny klimat. Zaletą działania tej dwójki są także wspólne akcje. Bracia stają po dwóch stronach drzwi i w jednej chwili, wchodzą wykopując je. Wszystko spowalnia, widzimy dwa celowniki i masę złych facetów oczekujących na kulkę. Po dosłownie kilku sekundach, pomieszczenie zostaje oczyszczone, a na twarzach naszych kowbojów pojawia się szyderczy uśmieszek. Szkoda, że twórcy nie wykorzystali tej opcji i nie stworzyli trybu kooperacji – aż się prosi.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler