RetroStrefa - Star Wars: Shadows of the Empire
Taka forma rozgrywki naprawdę trafiała w serca graczy. Bardzo fajnie zaprojektowano zręcznościowe loty naszymi statkami. Walka z naziemnymi machinami i myśliwcami Imperium jest prosta, dynamiczna i rzeczywiście wciągająca. Poziomy, w których walczymy „pieszo” (te zresztą dominują w grze) to także kawał solidnej roboty, której nie powstydziłyby się najlepsze shootery z tamtego okresu. Co w tym wszystkim kluczowe, nie doświadczymy tu żadnej rutyny, a każdy etap gwarantuje nieco inny charakter doznań. Dla przykładu, niekiedy przebrniemy przez plansze nastawione na typowe starcia z wrogami, gdzie w ruch pójdą blastery i masowo wyrzucane granaty; wspomożemy się też przydatnym systemem maskującym. Innym razem wykorzystamy dobrodziejstwa podręcznego zestawu odrzutowego, czy w końcu przejdziemy misje rodem z serii Jedi Knight, gdzie przez pewien czas schowamy broń do kabury, a skoncentrujemy się na rozwiązywaniu prostych łamigłówek. Produkcja na każdym kroku dostarcza różnorodnych wrażeń, co non-stop gwarantuje multum rozrywki.
Pośród tych wszystkich wspaniałości, jest jednak dość istotna wada. Już 17 lat temu można było narzekać, że Star Wars: Shadows of the Empire jest grą relatywnie krótką, bo składającą się ledwie z dziesięciu, niezbyt długich poziomów. Chciałoby się dodać przynajmniej drugie tyle, albowiem w takiej postaci gra starcza na jakieś 6, może 7 godzin zabawy. Nawet pomimo relatywnie krótkiej przygody, zwiedzimy w jej trakcie takie tereny, jak wspomniane Hoth, Mos Eisley, Gwiazda Śmierci; a także powalczymy na pędzącym pociągu i przeskoczymy przez jakieś brudne, niezbyt przyjemne kanały. Są to wszystko przyzwoicie zaprojektowane lokacje, doskonale oddające ducha Oryginalnej Trylogii Geroge’a Lucas’a.
Pod względem wizualnym, produkcja nie była jakimś skokiem jakościowym, ale wykorzystywała wszelkie najnowsze technologie i bez wątpienia mogła cieszyć oko ówczesnych graczy. Przyzwoity trójwymiar, odpowiednia praca kamery i naprawdę niezłe, animowane przerywniki, bez wątpienia dobrze świadczyły o pracy grafików i nawet obecnie można dostrzec tu pewną estetykę. Przyznam też, że bardzo podobało mi się doskonałe wykorzystanie motywów muzycznych z filmu. W Shadows of the Empire brzmią dosadnie i ładnie komponują się z klimatem scenariusza. Poza tym, zadbano o niezły dubbing i profesjonalne efekty dźwiękowe.
Na zakończenie warto zaznaczyć, że tytuł Shadows of the Empire nie tyczył się tylko i wyłącznie gry komputerowej, a był o wiele większym projektem, na który składały się także książka i komiks. Wszystkie te trzy formy przekazu opowiadały nieco inne historie, tworząc zarazem jedną, spójną opowieść, jak i też trafnie uzupełniając motywy znane z kinowych filmów. Zapoznanie się z tymi tworami może więc okazać się ciekawym doświadczeniem dla sympatyków Gwiezdnych Wojen w ogóle (w końcu z niecierpliwością czekamy na nową trylogię), natomiast miłośnicy dobrego, growego klasyka, powinni być zadowoleni z samego zmierzenia się z grą. Zdecydowanie warto to zrobić!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler