Gra niegodna Endera - recenzujemy adaptację książki Carda


Zidan @ 17:03 06.11.2013


Z drugiej strony, w moim przekonaniu, jednym z największych atutów, świadczących o wielkiej jakości książki, był fantastycznie rozpisany aspekt psychologiczny Wiggina. Card zdołał stworzyć postać absolutnie nietuzinkową, której geniusz autentycznie dało się wyczuć na stronach powieści. Niestety zupełnie zabrakło w obrazie Hooda: filmowy Ender ma ledwie namiastkę błyskotliwości swojego książkowego odpowiednika, choć twórcy strasznie na siłę starają nam się wmówić, że jest inaczej. Jego zdolności taktyczne przedstawiono w sposób nieco banalny, a przy każdym posunięciu, nawet zwyczajnym, ktoś musi podkreślać wyjątkowość podjętych działań. Szkoda – powinno to działać w drugą stronę. Ponadto, nie udało się na kinowy ekran przenieść głębi psychologicznej. Twórcy stworzyli postać nieco płytką, trochę bezbarwną i… denerwującą. A, jak dobrze pamiętam, Ender irytujący nie był. Przynajmniej nie dla odbiorcy.



Na taki stan rzeczy w dużej mierze wpływa rola młodego, ale popularnego chłopaka, Asy Butterfielda. Choć nie można odmówić mu pewnego oczywistego talentu, tak w roli Endera nie do końca mi się podobał. Wykreował postać chwilami przesadnie antypatyczną, zbyt „poważną”, wiecznie zamyśloną i ogólnie - żyjącą w innym świecie. Prawdę mówiąc, inaczej wyobrażałem sobie Andrew Wiggina i nie do końca pasuje mi taki jego wizerunek. Trochę mnie drażnił.

Natomiast nie można odmówić polotu wielu innym bohaterom. Świetnie wypadł Harrison Ford w roli pułkownika Graffa, ale – w końcu Ford to klasa sama w sobie i nie pamiętam, żebym kiedykolwiek miał do jego gry zarzuty. Jak zwykle przyzwoicie wypada Ben Kingsley, całkiem fajnie sprawdzili się też odtwórcy dziecięcych geniuszy, choć – tu najbardziej spodobała mi się postać strasznie upierdliwego, brutalnego Bonza; wyjątkowo negatywnie nastawionego do Endera. W kwestii obsady nie mam większych zastrzeżeń.

Pomijając już aspekty fabularne i aktorskie, Gra Endera zapowiadała się też jako niezłe widowisko. To również nie do końca udało się zrealizować: Ci z was, którzy czytali książkę, z pewnością liczyli na ciekawie zrealizowane bitwy pomiędzy kadetami, toczone w warunkach całkowitej nieważkości. Faktycznie znalazło się tu kilka przyzwoitych motywów i ujęć, ale finalnie zabrakło finalnego szlifu i polotu. Zupełnie fajnie nakręcono też sceny, w których Ender, w specjalnej komnacie, dowodzi podległymi mu jednostkami kosmicznymi, walczącymi z flotą Formidów. Przedstawiono tu kilka kosmicznych starć w ciekawej stylistyce, jednak wciąż nie była to klasa, jakiej oczekiwałem.



Podsumowując, z jednej strony, nie jestem jakoś szczególnie zdziwiony przeciętnym poziomem Gry Endera, ale z drugiej, mimo wszystko liczyłem, że Gavin Hood zdoła w jakiś sposób mnie zaskoczyć. Z niezwykle głębokiej i przejmującej powieści Carda, nakręcono wolny od emocji i głębi, tendencyjny film SF. Wprawdzie widać, że w tym wszystkim drzemał pewien potencjał, ale na drzemce się skończyło – kilka niezłych scen nie jest w stanie uratować całokształtu i uczynić z niego dobrej adaptacji, wybitnej wręcz książki. Nie powiem, żeby seans szczególnie mnie zanudził, bo tak nie było: w miarę się zrelaksowałem i obejrzałem obraz bez większego znużenia, ale produkcja nie jest w stanie dostarczyć głębszych emocji, ani też czymkolwiek zaintrygować widza. Jest to jeden z tych filmów, o którym zupełnie zapomina się zaraz po zobaczeniu napisów końcowych. Szkoda - tak dobra książka zasługiwała na więcej.

Sprawdź także:
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):


Powyższy wpis nie posiada jeszcze komentarzy. Napraw to i dodaj pierwszy, na pewno masz jakąś opinię na poruszany temat, prawda?