RetroStrefa - Aliens vs Predator Classic 2000


guy_fawkes @ 20:04 12.09.2013
Krzysztof "guy_fawkes" Kokoszczyk



Na szczęście gdy sami ruszamy na polowanie, doświadczamy potęgi rasy Yautja - Marine ze swoimi zabawkami może co najwyżej rozśmieszyć Łowcę, o ile oczywiście nie zdradza ciągot na fotel gubernatora. Pierwsze etapy, kiedy to spotykamy wyłącznie ludzi, to spacerek – od razu dostajemy bowiem nie tylko ostrza na nadgarstku, lecz także działko plazmowe oraz imba wyrzutnię włóczni, dzięki której tworzymy z przyszpilonych oponentów całe galerie sztuki nowoczesnej. Poza tym mamy oczywiście kamuflaż optyczny oraz kilka trybów wizji, przydatnych do wyciągania z mroku wrażych sylwetek; to właśnie w oparciu o nie działają systemy celownicze Plasma Castera. Na moment swej premiery, czyli rok 1999, to wszystko robiło niesamowite wrażenie (dodatkowym plusem było sporo zniszczalnych obiektów, w tym źródeł światła!) i tylko ksenomorf posiada odpowiednią ilość szczęk, by je oddać samym ich rozdziawieniem (swoją drogą jedyna irytująca rzecz to kłopotliwe "namierzanie" nimi główek). Co prawda świat poznał już wtedy kilka przełomowych produkcji, jak Unreal czy Half-Life, lecz żadna z nich nie zawierała tylu filmowych elementów bombardujących gracza na każdym kroku – chodzi nie tylko o broń, lecz także znajome dźwięki czy wreszcie muzykę, miejscami żywcem wyjętą z kultowych już Decydującego starcia oraz Predatora. I to właśnie za sprawą owoców kinematografii większość ludzi kojarzy to uniwersum, chociaż wrzucenie do jednego kotła Obcych, Yautja i ludzi zawdzięczamy komiksom od Dark Horse Comics. W gruncie rzeczy to właśnie gry z AvP w nazwie udały się najlepiej z adaptacji, albowiem pierwszy kinowy obraz pod tym tytułem był słaby, a o sequelu lepiej w ogóle nie wspominać.



Pecetowe Aliens vs Predator w momencie swojej premiery tchnęło również spory powiew świeżości w rozgrywki sieciowe – udostępnienie wszystkich ras zaowocowało unikatową rozgrywką, inną dla każdej strony konfliktu. Przy możliwościach wszystkich ras ciężko wskazać stojącą definitywnie na straconej pozycji, aczkolwiek największych umiejętności wymagało rządzenie na serwerach pod postacią ksenomorfa, choć o tym była już mowa przy okazji singla. Poza klasyczną rozwałką każdy na każdego (bądź gatunek na gatunek) autorzy udostępnili kilka innych, pomysłowych trybów, jak np. „Alien/Predator Tag”, gdzie tylko jeden z graczy jest wymienioną istotą, na którą poluje reszta, zaś zabójca przejmuje jego rolę. Z kolei w „Last Man Standing” wybrany losowo na Obcego uczestnik stara się zabić wszystkich Marines – po śmierci każdy powraca na plac boju jako ksenomorf. Ostatni rodzaj zabawy to co-op, w którym jako ludzie i Predatory trzeba odpierać ataki komputerowych Alienów – zarówno tych podstawowych, jak i Predalienów oraz Pretorianów. Dziś to jednak pieśń przeszłości – z poziomu gry nie da się podłączyć do żadnego serwera, ale nie ma tego złego, bo przecież mamy aż 3 kampanie (dla chętnych bonusowy epizod w każdej), zajmujące od 10h wzwyż. Tutaj nie prowadzi się odbiorcy za rączkę, jedynie mu sugeruje, co ma zrobić, a z racji mnogości korytarzy w wielu poziomach ich rozgryzienie pochłonie trochę czasu. Jeśli komuś jednak ciągle będzie mało, zaimplementowano jeszcze mocno konfigurowalny tryb „Skirmish”, czyli survival – gracz w roli człowieka/predatora stawia czoła niekończącej się hordzie obcych. Można wybrać startową broń, obniżyć prędkość gry, a nawet zdecydować o zdobyczach punktowych za konkretny rodzaj ksenomorfa. Ostatni dodatek to… cheaty, choć w innym rozumieniu, niż typowa nieśmiertelność czy nieskończona amunicja: można np. zredukować Obcych do samych szkieletów, jakimi były w procesie projektowania, albo… urwać każdemu jedną nogę, co je wydatnie spowolni. Czyni to oszustwa ciekawym prezentem, aczkolwiek trzeba sobie nań zasłużyć – możliwość odpalenia cheatów w danym etapie pojawia się dopiero po jego ukończeniu w normalny sposób, więc to po prostu nagroda za wielkie cojones.



Obecnie, gdy znamy kompletną porażkę w postaci Aliens: Colonial Marines, stare gry z serii AvP zyskują dodatkowej wartości. „Jedynka” w wersji Classic 2000 kosztuje na Steamie grosze i już samo to powinno zachęcić do jej wypróbowania każdego, kto łaknie wymagającej, klimatycznej rozgrywki w tym mrocznym uniwersum. Panoramiczne rozdzielczości, wsparcie dla pada – czegóż trzeba więcej? Może potężniejszych bossów, bo załatwienie Królowej to żaden problem. AvP1 to także podróż do czasów, w których gry projektowało się po prostu inaczej, zostawiając znacznie więcej w gestii samego odbiorcy, jak m.in. znalezienie właściwej drogi w gąszczu korytarzy tudzież oszczędne gospodarowanie zasobami. W zasadzie jedyne, co potrafi mnie rozśmieszyć w produkcji Rebellionu to przesadne, ocierające się o groteskę aktorstwo w komunikatach od dowódców lub naukowców. Bo z czego innego się śmiać, gdy zginąć można w ciągu ułamku sekundy, zaś odrywanie głów i kończyn stoi tu na porządku dziennym? Dla kontrastu potworek Gearbox’u ma znikomą ilość elementów nie skłaniających do śmiechu. Szkoda tylko, że politowania…. Jeśli więc chcecie jeszcze raz ujrzeć Space Jockeya, Hadley’s Hope czy pokój do złudzenia przypominający pomieszczenie Matki z USCSS Nostromo, lepiej sięgnąć właśnie po AvP, nawet jeśli wrażenia wizualne będą gorsze. I tak na marginesie dodam, że sequel był jeszcze lepszy, lecz jego powspominamy innym razem.

Sprawdź także:

Aliens vs. Predator Classic 2000

Premiera: 16 stycznia 2010
PC

Aliens vs. Predator Classic 2000 to reedycja pierwszej części serii o starciach pomiędzy trzema rasami, tj.: ludźmi, obcymi oraz predatorami. Grę można nabyć jedynie za p...

Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosB92   @   09:55, 13.09.2013
Tak, to była gierka. Dwójeczka również zacna Uśmiech