Człowiek ze Stali drewniany jak nigdy!
Człowiek ze Stali to bez najmniejszych wątpliwości jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku. I nic dziwnego. Pomysłodawcą filmu był, nie kto inny, jak sam Christopher Nolan, a za kamerą stanął reżyser hitowego 300, Zack Snyder (zresztą także świetnego, wg mnie, Watchmen). No i cóż - premiery w końcu się doczekaliśmy, a zaraz po pierwszych seansach, nawet przedpremierowych, na świecie zagrzmiało. Krytycy na ogół byli dość zgodni co do przeciętności filmu, a z czasem, narastające niezadowolenie było słyszalne również z ust zwyczajnych widzów. Owszem, można znaleźć wielu zwolenników nowego obrazu Snydera, ale duża ilość negatywnych ocen musi wzbudzać choćby odrobinę wątpliwości u każdego, kto dopiero zamierza wybrać się do kina. Byłem w końcu też ciekaw, po której stronie „barykady” sam będę musiał się opowiedzieć. I cóż – z wielkim żalem dołączam do licznego grona „niezadowolonych”: Man of Steel absolutnie nie jest filmem, na który tak długo czekaliśmy!
Właściwie trochę współczuję Snyderowi. Pewnikiem zdecydowana większość pretensji spadnie na jego głowę, choć na dobrą sprawę – akurat on ma sobie najmniej do zarzucenia. Zasadniczo Człowiek ze Stali ma tylko jeden problem, choć niebywale wielki. Problem ten to po prostu bardzo słaby, pozbawiony emocji, strasznie kulawy i dziurawy scenariusz – napisany przez pana Davida S. Goyera. Zaczyna się w sumie dość obiecująco, Akcja i stylistyka umierającego Kryptonu wygląda naprawdę nieźle, ale zaraz po tym, jak Kal-El przylatuje na Ziemię, scenariusz stacza się po równi pochyłej.
Samego bohatera poznamy jako niezbyt zadbanego, zarośniętego tułacza, szukającego jakiś odpowiedzi co do swojej przeszłości (bo dlaczego nie, a nuż się trafi!). W międzyczasie ratuje ludzi przed rychłą śmiercią na platformie wiertniczej, cichaczem dokuczy denerwującemu kierowcy tira, czasem przypomną mu się jakieś wspominki z nadzwyczaj ciężkiego dzieciństwa. Życie prowadzi raczej nudne. Ale wszystko się zmieni, gdy w końcu odnajdzie gdzieś na Arktyce statek z planety Krypton, nareszcie pozna swoją przeszłość, przybierze kostium Supermana (w końcu bez majtek!), a potem stawi czoła złowrogiemu kapitanowi Zodowi (zajmie mu to ok. połowę filmu). Brzmi typowo i dopuszczalnie, ale…
...jak pisałem, kolorowo nie jest. Od samego początku rażą kompletnie drętwe, patetyczne i drażniące dialogi. Nabrzmiały patos wylewał się z ekranu kinowego w takich ilościach, że co chwilę musiałem wycierać okulary. Ilość absurdów i niedorzeczności fabularnych jest tak wielka, że mógłbym na ich temat stworzyć kolejny, wcale niemały artykuł. Naprawdę nie mam pojęcia, jak można było stworzyć coś tak dziurawego i – po prostu – bezsensownego. Na ogół wcale nie mam w zwyczaju doszukiwania się „na siłę” jakichś nieścisłości czy głupotek, ale tutaj rzucały się w oczy praktycznie na każdym kroku. Co najgorsze, Człowiek ze Stali to film pozbawiony jakichkolwiek emocji i charakteru, a dodatkowo, płytki jak prysznicowy brodzik. Spodziewaliście się, że nazwisko Nolana zagwarantuje głębię występujących w produkcji bohaterów? Nic z tych rzeczy – wszystko jest drętwe i nijakie. Serio – miałem wrażenie, jakby scenariusza, przed zatwierdzeniem, nikt nie przeczytał. Nawet jego autor.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler