RetroStrefa - Enter the Matrix
Tydzień temu przypomnieliśmy kultowego Maxa Payne’a, trochę więc jakby kontynuując motywy bulle-time’u w grach komputerowych odświeżmy sobie innego TPS-a wykorzystującego tenże system. Pamiętacie jeszcze Enter the Matrix?
Choć może zabrzmieć to nieco banalnie, kiedy w 2003 roku sięgałem po Enter the Matrix od razu miałem wrażenie, że produkcja zdaje się być troszkę niedoceniana. Nie dało się ukryć, że dzieło Shiny Entertainment (odpowiedzialne wcześniej za fenomenalne MDK, niezłe Messiah i Sacrifice) nie było idealne i wymagało niejednego szlifu, ale zarazem miało swoje fantastyczne pomysły i rozwiązania, które faktycznie mogły stanowić silne podwaliny pod rozwój gier akcji – dla jasności, rozwój nieco inny niż ten, z jakim mamy do czynienia obecnie. Teraz, grając po 10 latach przerwy, z całą pewnością mogę sobie przyznać rację: Enter the Matrix naprawdę zostało niedocenione i szkoda, że gdzieś utonęło w morzu innych, niekoniecznie ciekawszych, propozycji.
Bez wątpienia już wstępną, ciekawą kwestią jest fakt, że Enter the Matrix skonstruowano jako fabularne uzupełnienie dwóch sequeli Matrixa, tj. Reaktywacji i Rewolucji. Tutaj akcja oscyluje wokół postaci Niobe – kapitana statku Logos - oraz Ghosta, pierwszego oficera. Fabuła rozgrywa się równolegle z akcją Reaktywacji, w związku z czym dodatkowo objaśnia i poszerza filmowe wątki, a czasem się z nimi przeplata (teraz już wiemy, skąd Niobe i Ghost wzięli się na autostradzie, gdy Morfeusz dostawał cięgi od Agenta). Scenariusz Enter the Matrix bezwzględnie był mocną stroną aplikacji, zarazem godnie współpracując z treścią dwóch kolejnych Matrixów (te wprawdzie nie były już tak ciepło przyjęte jak „jedynka”, ale i tak - w moim przekonaniu - świetnie rozwijały jego idee). Nie bez kozery był również ogromny smaczek, jakim było wzbogacenie gry blisko godzinnymi wstawkami filmowymi, w których wystąpili aktorzy znani z trylogii Wachowskich (dosłownie, znaczna większość kluczowych odtwórców). Można pozyskać informacje, że owe filmiki wyreżyserowali właśnie sami bracia (teraz brat i siostra) Wachowscy, ciężko jednak już określić, czy są to scenki nakręcone szczególnie na potrzeby gry, czy stanowią po prostu niewykorzystany materiał produkcji kinowej (strzelałbym, że są i fragmenty dokręcone, jak i niewykorzystane). Taki dodatek to niemała wisienka na torcie, tym bardziej, że naprawdę zadbano o jego jakość i wykonanie. Otrzymujemy więc tytuł z naprawdę porządnym zapleczem merytorycznym, będącym czymś więcej, niż tylko pustym pretekstem do stworzenia gry komputerowej.
Co ważne, w Enter the Matrix dokonamy wyboru, czy zechcemy pokierować postacią właśnie Niobe, czy Ghosta. Tu należy podkreślić, że wybór nie jest tylko zabiegiem kosmetycznym, a niesie za sobą praktyczne konsekwencje – przede wszystkim w postaci odmienności plansz, z jakimi zmierzymy się w toku rozgrywki. Każdy z bohaterów oferuje nieco inną ścieżkę i misje, bez wątpienia motywując gracza do co najmniej podwójnego ukończenia zabawy (wbrew pozorom bardzo rzadko spotyka się, by gry akcji przewidywały takie rozgałęzienia). Ponadto, obydwoje charakteryzują się trochę odmiennym zestawem ruchów, choć tu różnica polega głównie w animacjach – możemy więc zostawić ten aspekt w spokoju.
No dobra, przejdźmy do istoty produkcji. Dzieło Shiny Entertainment zalicza się do klasycznych gier akcji TPP, silnie wzbogaconej jednak o kluczowe dla uniwersum Matrixa elementy. Konieczne było zatem znaczące poszerzenie możliwości motorycznych naszych herosów, co z pełną stanowczością musiało być zadaniem naprawdę trudnym – w końcu nikt wcześniej nie próbował czegoś podobnego na tak dużą skalę. Wbrew pozorom, przed twórcami spoczywało niełatwe zadanie, z którego – nie ma co się oszukiwać – z pewnością nie wybrnęli w sposób bezbłędny, ale bez wątpienia zdołali się obronić i nie pogrążyli się własnymi ambicjami.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler