RetroStrefa - Unreal Tournament
Dzisiejsze wydanie RetroStrefy pozostawia w tyle zeszłotygodniowego Fallouta 2 na rzecz czegoś w zupełnie innym klimacie. Klimacie zarówno samej gry, jak i charakteru rozgrywki. Już dawno na łamach serii nie gościliśmy żadnego dobrego FPS-a, a na pewno nigdy nie pisaliśmy o FPS-ie takiej rangi. Przed wami jedyny i niepowtarzalny Unreal Tournament!
Unreal Tournament to gra, która jest doskonała pod każdym względem. Celowo używam tu czasu teraźniejszego, bowiem tytuł po 14 latach od premiery wciąż jest niesamowicie wręcz grywalny i daje nie lada satysfakcję podczas rozgrywki. To jedna z nielicznych produkcji, która skupia wokół siebie lojalną rzeszę fanów, ale także zwykłych graczy, lubiących wieczorem usiąść i rozegrać jedną-dwie partyjki ze znajomymi.
Nie sądzę, żeby ktokolwiek tej gry nie znał, jednakże z redaktorskiego obowiązku po krótce opowiem, z czym to się tak naprawdę je. Unreal Tournament to klasyczny przedstawiciel FPS-ów z nurtu Arena. O co w tym chodzi? Ano o to, że w szpili nie występuje jakakolwiek fabuła, a tryb dla pojedynczego gracza to nic innego, jak przeszkolenie przed wymagającymi bataliami sieciowymi. Owszem, jakiś tam zarys fabularny był, boss w postaci Xana również – ale głównie chodziło tu tylko i wyłącznie o niezobowiązującą rozwałkę.
Arena FPS to nic innego, jak gra nastawiona na rozgrywkę turniejową. Gracze nie mają określonej ilości żyć (oprócz jednego trybu, ale o tym za chwilę), liczy się tylko wynik. A ten w większości wypadków odzwierciedlał ilość posłanych do piachu przeciwników. Mapy czasami były sporych rozmiarów, a czasami zamykały się w dwóch-trzech pomieszczeniach. Bo tak naprawdę liczył się tylko wynik – kto pierwszy dobije do 30 fragów (albo jakiejkolwiek innej liczby, ustalonej przed pojedynkiem).
I właśnie ta niezobowiązująca powtarzalność była kluczem do sukcesu. Ciągłe konkurowanie z innymi graczami napędzało rozgrywkę. Kto okaże się lepszy? Kto zdominuje system? Być może dzisiaj wydaje się to śmieszne, ale kilkanaście lat temu miało to niebagatelne znaczenie. W czasach, gdy internet był sprzedawany na kartki, chwytało się komputer pod pachę i szło do znajomych, gdzie odbywało się klasyczne LAN party. Połączeni w sieć entuzjaści zarywali nockę, by zetrzeć się na arenach i pokazać, kto jest najlepszym zawodnikiem. Serio, to miało taki charakter.
Wróćmy jednak do samej gry. Unreal Tournament oferował niesamowicie emocjonującą, szybką i wymagającą nie lada umiejętności rozgrywkę. Gracz zazwyczaj zaczynał z pistoletem. Zbierał na mapie wyposażenie, nowe bronie i… zabijał przeciwników. W hurtowych ilościach. Kill streak rzędu 10 to w tej grze normalka. Brak skomplikowanych zasad i szybkość rozgrywanych potyczek czyniły z tej produkcji idealną pozycję w przerwie między poważniejszymi tytułami. Często zdarzało się również tak, iż to właśnie Unreal Tournament zabierał najwięcej czasu – gracz chcący podszlifować swoje umiejętności musiał poświęcić sporo godzin.
Szpila oferowała ogrom możliwości. Oprócz klasycznego trybu deatchmatch, gdzie każdy zabijał każdego, występowały też takie wariacje, jak drużynowy deatchmatch, capture the flag (wyjaśniać nie trzeba), domination (trzy punkty do kontrolowania na całej mapie), last man standing (typowa eliminacja z określoną ilością żyć. Na mapie pozostaje najlepszy gracz, który zabije innych) oraz assault, który oferował swoiste misje napędzone ekstremalnym wręcz tempem.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler