RetroStrefa - Carmageddon
Skoro już przy samochodach jesteśmy, warto wymienić śmietankę towarzystwa, która się z nami ścigała. Kreatywności panom ze Stainless Games odmówić nie można. Poszczególne postacie często i gęsto coś wyśmiewały – ot chociażby wzorce popkultury. Co powiecie na Heinza Fausta, który jeździł King Mercem, wyglądającym jak prawdziwy Mercedes, jednakże przerobionym na wzór czołgu. Mamy niemieckie auto połączone z niezawodnym tankiem, prowadzonym przez delikwenta o jednoznacznie brzmiącym imieniu. Ktoś jeszcze ma jakieś pytania? Alfonzo Spaghetti o iście włoskiej urodzie ujeżdżał żółte Stiletto, Pussy La Gore – panna w panterce, zasiadała za sterami Killer Kitty, Rosjanin Ivan the Bastard śmigał wielkim czterokołowcem o nazwie The Bear… Zapomniałbym o robocie Ed 101 wraz z jego Tashitą – czysta, bezsprzeczna aluzja do Japonii i ich uwielbienia do robotów. Mógłbym tak wymieniać bez końca, każdy zawodnik to jedyna w swoim rodzaju osobistość.
Jak natomiast wyglądała sama jazda? Samochody co prawda prowadziły się topornie, ale wynikało to bardziej z ich statystyk, niż nieudolności silnika gry. Jazda była satysfakcjonująca, szczególnie w momencie, gdy naprzeciwko wyskoczył podniszczony już wóz wroga i szedł z nami prosto na czołówkę. Ach, to były czasy – naparzało się wtedy bez opamiętania w Backspace, odpowiedzialny za naprawę naszej bryki.
Carmageddon zadziwiał również różnorodnością lokacji, po których przyszło nam jeździć. Trasy były naprawdę pokręcone, w jednym momencie mknęliśmy przez autostradę, by za chwilę wpaść na łąkę pełną niczego nie spodziewających się krów. Zaciągany był wtedy hamulec ręczny i krwawa jazda rozpoczynała się na dobre. Sielskie tereny to tylko jedna z nielicznych miejscówek dostępnych w grze. Stare kopalnie, ośnieżone, oblodzone wzgórza, pustynne tereny czy czysto urbanistyczne miasta zapewniały nam rozrywkę na długie godziny.
Graficznie było w porządku – teraz niestety gierka straszy wszechobecną pikselozą, ale uwierzcie mi – gra się w to tak samo dobrze, jak kiedyś. Zachwyca przede wszystkim ten pokręcony do granic możliwości klimat. Żadna inna produkcja w późniejszym czasie nie narobiła takiego rabanu wokół siebie – nawet GTA musi złożyć ukłon.
Zapomniałbym wspomnieć o niesamowitym soundtracku, wykonanym w głównej mierze przez Fear Factory. Numer przewodni, Zero Signal , zamiata konkurencję i odstawia ją daleko w tyle. Trzeba również nadmienić, iż były to czasy, w których soundtrack był nagrany osobno na płycie z grą, a odtwarzacze CD w komputerach posiadały przycisk służący za przeskoczenie do następnego numeru. Można było zatem podczas samej gry przełączać sobie utwory, bez żadnej ingerencji w sam gameplay. Dziwne to były czasy, ale całkiem fajne, muszę przyznać.
Na koniec jeszcze kilka kwestii dotyczących samych kontrowersji. Co rusz słyszymy, iż jakaś gra została zakazana w danym kraju (ot chociażby ostatnio wycofali rodzime Dead Island z niemieckich półek sklepowych) czy też okrojona. Nie inaczej było także z Carmageddonem, który przez wielu został uznany za zbyt wulgarny. Takim oto sposobem w Anglii tytuł wydano w zielonej wersji – czyt. z zombiakami zamiast ludzi. Doczekaliśmy się nawet osobnego intra, na którym rozjeżdżany jest zielony nieumarlak. To jednak jeszcze nic, w Niemczech (a gdzieżby indziej?) gracze musieli zadowolić się edycją z… robotami w roli głównej. Typkom zamiast krwi wyciekał… czarny olej. Gratulujemy pomysłowości. Rozprzestrzenienie się fanowskich łatek zdejmujących ową cenzurę przyczynił się do wydania oficjalnej paczki przez Stainless Games, która raz na zawsze anulowała wszelkie ograniczenia, oferując krwistą, czerwoną rozwałkę.
Na tym zakończę swoje dywagacje – kwestię kontynuacji (w liczbie sztuk dwóch) pozostawię bez komentarza, gdyż moim zdaniem były one wyprane z jakiegokolwiek klimatu. Na koniec chciałbym sobie i Wam przede wszystkim życzyć więcej tak klimatycznych, porytych i niemoralnych gier, co by psychologowie mieli na co narzekać.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler