
Dark Souls, a przed nim Demon’s Souls, było grą trudną, to nie ulega wątpliwości. Mimo wszystko nie był to tytuł niemożliwy do przejścia, a niektórzy gracze dość znacznie wyolbrzymiali poziom trudności. Po pewnym czasie, po opanowaniu podstawowych schematów rozgrywki, wszystko stawało się bardziej przewidywalne i łatwiejsze. Najtrudniejszy w tym wszystkim był proces nauki, prowadzący do bycia mistrzem. Ten sam, który sprawił, że po włączeniu Dark Souls II sporo obrywałem. Dopiero po kilku godzinach nabrałem wprawy, a po kilkunastu byłem w stanie skopać tyłki większości przeciwników. Nawet wtedy jednak nie mogłem czuć się bezpiecznie.
Chwilę po włączeniu Dark Souls II czuć tę charakterystyczną atmosferę pierwowzoru. Twórcom udało się przenieść prawie wszystko to, co grało w jedynce i wprowadzić garść nowych, czasem nieźle skomponowanych elementów. Niestety niektóre koncepcje uznaję za nietrafione. Część rzeczy dało się zrobić zdecydowanie inaczej, a szczegóły poznacie czytając dalej.
Jeśli chodzi o wątek fabularny, to w Dark Souls II historia jest dość prosta, choć nie tak banalna, jak w pierwowzorze. Twórcy postarali się, aby scenariusz był ciekawszy i bardziej wciągający – są nawet zwroty akcji, a jednego z nich się całkowicie nie spodziewałem. Nic więcej ze mnie jednak nie wyciągniecie. W dość poważnym uproszczeniu, wcielamy się w postać przeklętego człowieka, który trafia do świata Drangelic aby odzyskać swoje człowieczeństwo. By to zrobić gromadzimy dusze poległych demonów, a z każdą kolejną jesteśmy coraz bliżej swojego celu. Aby był balans, każda śmierć sprawia, że ubywa nam nieco maksymalnej energii życiowej, co natomiast powoduje coraz większe oddalanie się od swego ludzkiego jestestwa.
Jak na Dark Souls przystało, giniemy często i niejednokrotnie całkowicie zaskoczeni tymże faktem. Kiedy bowiem z ziemi wyskoczy jakieś dziwadło albo dostaniemy się w szczęki pułapki, nie ma zmiłuj się. Pasek energii najczęściej spada do zera. Jak nadmieniłem wcześniej, w rezultacie tracimy maksymalny poziom sił witalnych, co przyczynia się do jeszcze łatwiejszego żegnania się z „ziemskim” padołem – i tak pętelka się zaciska. Sytuacja jest o tyle poważna, że dość trudno owy pasek przywrócić do normalnego stanu. Służą do tego specjalne mikstury, ale jest ich kategorycznie zbyt mało. Przez pierwszą część gry, bez rozsądnego ekwipunku i umiejętności, będzie trudno przebrnąć nowym graczom. Głównie ze względu na rozgrywkę opartą o metodę prób i błędów, dodatkowo karzącą owe próby i błędy. Mimo że eksploracja jest tutaj wyjątkowo istotna, warto wszystko robić ostrożnie. Lepiej nie porywać się na bestie, których nie znamy, a zamiast tego spróbować delikatnie sprawdzić ich umiejętności. Wtedy jest jakaś szansa, że pożyjemy dłużej, niż kilka minut.
Świat Dark Souls II – Drangelic – jest ogromny. Ciągle zmienia się sceneria, w wyniku czego raz biegniemy pustkowiami, innym razem przemierzamy lasy, a jeszcze innym błądzimy pośród murów złowrogo wyglądającej twierdzy. Każde miejsce jest ciekawe i zróżnicowane, ale w tym zróżnicowaniu jest pewien problem. Tereny są jakby rozczłonkowane. Brakuje jednego przesłania, jednej stałej, odpowiedzialnej za to, że wszystko wygląda wiarygodnie. W pierwszym Dark Souls było to zdecydowanie lepiej opracowane.
Irytuje też ogromna liniowość rozgrywki w DSII. Co z tego, że lokacje są spore, skoro nie są ze sobą połączone i zawsze postępujemy mniej więcej w ten sam sposób. Wyruszamy z naszej bazy wypadowej, zwanej Majula, wybierając jedną z kilku, dostępnych w danym momencie ścieżek. Po wkroczeniu na nią, praktycznie cały czas brniemy do przodu, by na końcu natrafić na jakiegoś bossa oraz ognisko. Szefa ubijamy, ognisko rozpalamy i wracamy do huba, gdzie ponownie wybieramy ścieżkę i powtarzamy cały proces. Czasem obrana droga okazuje się zbyt trudna, wtedy musimy wrócić, pogrindować nieco, poprawić poziom doświadczenia i spróbować jeszcze raz. Nie powiem żeby schemat ten był wyjątkowo porywający. Po pewnym czasie zaczęło mnie to odrobinę nużyć. Zdaję sobie sprawę, że w pierwszym Dark Souls przebiegało to do pewnego stopnia podobnie, ale jednak mam wrażenie, że lokacje były mniej liniowe, a w dodatku fajnie się ze sobą łączyły. Tyle dobrze, że w DSII niektórzy przeciwnicy się nie odradzają i jest możliwość swobodnego przemieszczania się pomiędzy ogniskami. Choć z drugiej strony, bieganie po pustych mapach również nie jest szczególnie interesujące.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler