Jest to też po części spowodowane całkiem skutecznymi przeciwnikami – przy czym, koniecznie ustawcie poziom trudności na coś ponad normalnym. Dopiero wtedy gra będzie stanowić wyzwanie i zapewni satysfakcję. Na niższych poziomach jest po prostu zbyt łatwo. Nie trzeba ostrożnie zmieniać pozycji, zachodzić oponentów od flanki, ani nawet szczególnie się wysilać podczas celowania. Gra odwala połowę roboty za nas, a my tylko trzymamy wciśnięty spust. SI niestety nie jest do końca uczciwe. Nie ma już w prawdzie przypadków, w których jesteśmy zasypywani gradem granatów, jak to miało miejsce w World At War, ale adwersarze nadal mają sokoli wzrok. Celują z shotguna lepiej niż my ze snajperki i skupiają cały ogień na nas. Nie interesuje ich to, że w naszym towarzystwie idzie dwóch innych żołnierzy. Oni mogą przejść obok bandziora, nie zwracając na siebie uwagi, natomiast gracz musi się dwoić i troić, aby jakimś cudem lawirować pomiędzy kolejnymi oddziałami wroga. Dość dziwny wydał mi się też moment gdy stoimy w pobliżu kadłuba wraku samolotu. Nie jesteśmy w ogóle w ukryciu, jest dzień, a pędzące w odległości około 15 metrów konwoje przeciwnika jadą jakby nigdy nic. Dosłownie jakby dwójka uzbrojonych po zęby byczków nie rodziła żadnych podejrzeń. Przyznam, byłem bardzo zaskoczony.
Na początku poprzedniego akapitu napisałem, że przeciwnicy są skuteczni, celowo unikałem słowa inteligentni, gdyż tak po prawdzie, są z nich debile. I to nie tylko z nich, albowiem nasi skrzydłowi również do kumatych nie należą. Strzelają gdzie popadnie, zawsze czekają na nasz ruch, nie potrafią korzystać z zasłon i wiecznie wpychają swoje dupsko w naszą linię strzału – były chwile, gdy ich idiotyzm doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Moja cierpliwość była wielokrotnie wystawiana na próby, ostatecznie udało mi się jednak jakoś przebrnąć przez kampanię singlową i mimo niedoróbek oceniam ją bardzo dobrze.
Kampania w grze nie jest zła, Call of Duty nie kupuje się jednak po to, by tłuc boty. Większość graczy decyduje się na zakup myśląc głównie o wciągającym trybie rozgrywek wieloosobowych. Multi w Black Ops stanowi niejako kopię tego, co znamy z Modern Warfare 2, przy czym Treyarch dodało kilka własnych patentów, nadając akcji dość charakterystycznego obrotu. Najważniejszą innowacją są tzw. punkty Call of Duty. To właśnie z ich pomocą nabywamy perki, killstreaki, emblematy, a nawet zmieniamy kolory celownika i skrobiemy znaczki na broni. Początkowo system zdaje się być naprawdę zakręcony i trudno go ogarnąć, po mniej więcej 3-4 godzinach zabawy, większość zastosowanych w nim rozwiązań zaczyna się klarować, nabierając sensu. Otóż, cała sprawa wygląda tak: każdy nowy poziom doświadczenia oznacza, że dostajemy 1000 punktów. Te możemy następnie obstawiać lub inwestować w kontrakty, powiększając posiadaną pulę (lub pomniejszając), a ostatecznie wskakujemy do „sklepiku” i nabywamy dostępne tam „towary”. Jest tego masa i wystarczają na bardzo długo. Dzięki nim w Multi można pykać wielokrotnie od początku, gdyż np. raz zakupionych perków nie da się już zwrócić. Jeśli nagle zmienimy zdanie co do przydatności jednego z nich, musimy zaczynać od zera.
Niestety punkty, choć sprawiają, że każdy gracz może posiadać unikatową postać, rodzą pewien problem. Związany jest on z ich podstawowym założeniem. Jak wspomniałem, możemy nimi obstawiać. Czynimy to stawiając na różne cele poszczególnych potyczek, a w rezultacie pomnażamy lub pomniejszamy swe zasoby „funduszy”. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nigdy nie wiemy, w którym momencie zostaniemy dołączeni do walki. Jeśli wskoczymy do boju na początku, to jest szansa, że wypełnimy wszystkie cele. Sytuacja się skomplikuje gdy gra dołączy nas w połowie trwającej już rundy. Wtedy szanse na wykonanie wszystkich zleceń wielokrotnie maleją, to natomiast może doprowadzić do bezsensownej utraty postawionych punktów. Pozostaje mieć nadzieję, że w niedługim czasie system zostanie jakoś zmodyfikowany i będzie brał pod uwagę zmieniające się warunki rozgrywek.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler