Call of Duty to jeden z tych klasyków, którego kolejne edycje można kupować praktycznie w ciemno. Nie powiem, zdarzały się słabsze i mocniejsze wydania, ale ogólny poziom poszczególnych produkcji nigdy nie spadał tak nisko, by ewentualny zakup okazał się pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. Od czasu pierwowzoru, mi osobiście najbardziej podobały się dwa projekty. Był to Call of Duty 2 oraz genialny wręcz i niepokonany do dnia dzisiejszego Call of Duty: Modern Warfare (drugie wydanie tego mini cyklu niestety okazało się jedynie grą dobrą, powielającą tryb multi swojego poprzednika i nie oferującą niczego ciekawego w kampanii dla jednego gracza – fabuła była rozczłonkowana, bezsensowna i sklejona na szybkiego). Teraz przyszła kolej na Black Ops, pierwszy projekt w historii wojennej sagi, podejmujący tematykę Zimnej Wojny.
Głównym bohaterem jest niejaki Alex Mason. Poznajemy go w dość niefortunnych okoliczności, facet jest bowiem więziony przez jakąś bliżej nieokreśloną organizację i wypytywany o przeszłe wydarzenia. Zaczynamy od przewrotu na Kubie, podczas którego Alex miał za zadanie usunąć tamtejszego dyktatora, niesławnego Fidela Castro. Sprawa się oczywiście komplikuje i jedno proste zadanie rozpętuje prawdziwą wojnę. Fabuła, jako całokształt jest całkiem w porządku. Nie ma w sumie żadnych super zaskakujących momentów, ale trzeba przyznać, że od początku, do końca trzyma w napięciu i stanowi zwartą sensowną całość. Nie jest rozwleczona i chaotyczna, jak to było w Modern Warfare 2. Choć ma kilka chwil słabości, finalnie, wszystkie wątki zostają odpowiednio zamknięte, a w rezultacie nie ma żadnych problemów z jej ogarnięciem.
Dużym plusem jest też sporo bardzo efektownie wykonanych fragmentów. Pośród nich można wymienić przejażdżkę na motocyklu i misję poprzedzającą ten fakt; zjazd na linie, po którym wpadamy przez okno i w zwolnionym tempie likwidujemy przeciwników; czy też segment, podczas którego atakujemy wzgórze opanowane przez wietnamskich żołnierzy. Każdy z opisanych momentów skutecznie podnosi tętno i nie ulega wątpliwości, że właśnie dzięki takim chwilom Black Ops potrafi robić piorunujące wrażenie. Nie wszystko jest jednak równie efektowne i porywające. Jest też sporo dziwnie zrealizowanych elementów. Jako przykłady mogę wymienić: scenę, w której następuje spowolnienie lotu kuli; praktycznie wszystkie większe wybuchy, czy np. fakt, iż żaden pojazdy, tudzież większe obiekty nie posiadają wagi. Kolizje, eksplozje czy też upadki z wysokości wyglądają tak, jakby uczestniczyły w nich plastikowe zabawki, a nie ważące niejednokrotnie dziesiątki ton konstrukcje.
Podobnie jak wszystkie poprzednie edycje serii, Black Ops jest grą całkowicie liniową. Nie ma alternatywnych ścieżek progresji, a każdy napotkany „problem” ma tylko jedno rozwiązanie. Na szczęście skrypty dobrano tym razem znacznie lepiej niż w przypadku World At War (poprzedniej produkcji Treyarch), w którym ewidentnie było widać, że na mapach są specjalne punkty, których przekroczenie powoduje realizację określonej funkcji. Nadal w sumie są lokacje, w których liczba przeciwników nigdy się nie kończy, niemniej jednak, dobrze ukryto miejsca respawnów i w jakiś sposób starano się je uzasadnić. Tzn. nie ma już sytuacji, w których z małej, mierzącej dosłownie trzy metry kwadratowe jaskini lub chatki, wychodzą dziesiątki, a nawet setki oponentów i dopiero przekroczenie jakiejś niewidzialnej nici w świecie gry powodowało wyłączenie procesu klonowania. Black Ops jest pod tym względem znacznie lepiej opracowane, a misje, mimo że liniowe, oferują zróżnicowanie i nie dają odsapnąć nawet na sekundę. Cały czas się coś dzieje, jesteśmy pod ciągłym ostrzałem, co chwilę eksplodują budynki, a nad głowami nieustannie latają samoloty i helikoptery. Na nudę naprawdę nie można narzekać.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler