Dirian @ 04.11.2013, 23:06
Chwalmy Słońce!
Adam "Dirian" Weber
Battlefield 4 to, w teorii, jedna z najgorętszych gier tej jesieni. Produkt miał wnieść nową jakość w dziedzinie oprawy wizualnej, a udostępnione przedpremierowo fragmenty kampanii rodziły nadzieję na angażujący i wciągający wątek fabularny w trybie dla pojedynczego gracza.
Battlefield 4 to, w teorii, jedna z najgorętszych gier tej jesieni. Produkt miał wnieść nową jakość w dziedzinie oprawy wizualnej, a udostępnione przedpremierowo fragmenty kampanii rodziły nadzieję na angażujący i wciągający wątek fabularny w trybie dla pojedynczego gracza. O multi rzecz jasna nie wspominając, bo tutaj nikt nie miał wątpliwości co do jego jakości. Coś jednak poszło nie tak i na sklepowe półki powędrował tytuł mocno niedopracowany – pełen błędów, kiepsko zoptymalizowany i z problematycznym, w dniu premiery, trybem wieloosobowym. Zacznijmy jednak od początku.
Battlefield to przede wszystkim multiplayer. Niemniej DICE od jakiegoś czasu na siłę próbuje wciskać nam także tryb dla pojedynczego gracza. I, o ile chociażby w Bad Company 2 był on całkiem angażujący, to Battlefield 3 wypadł pod tym względem zdecydowanie gorzej. Tendencję spadkową utrzymuje najnowsza odsłona, której na zdrowie wyszłoby, gdyby kampanii fabularnej po prostu nie zawarto.
Bohater:W odróżnieniu od części poprzedniej, Battlefield 4 oferuje nam tylko jednego bohatera. Kampania przedstawiana jest w chronologicznej kolejności. Jej przejście wymaga około 5 godzin czasu.
Jest ona bowiem do bólu przeciętna. Fabuła to znów walka czworga wybrańców i wspaniałego USA z całym światem "tych złych", w tym wypadku Chińczyków. Historia przenosi nas w niedaleką przyszłość, bowiem do roku 2020. Wskakujemy w buty sierżanta Daniela Reckera, członka elitarnej jednostki piechoty morskiej o niezbyt wyszukanej nazwie "Grabarze". Główny bohater to jedna z najbardziej nijakich postaci w historii branży. Pomiatają nim nawet jego podwładni - "Recker zrób to, Recker zrób tamto". Przez niemal całą rozgrywkę zastanawiałem się, od kiedy to rozkazy wydaje nie dowódca, lecz wiecznie zrzędzący i obrażony na cały świat czarnoskóry marine, jeden z członków naszej brygady. Najwyraźniej tak to jednak wygląda, gdy dowódca jest niemową. Nie powala sam scenariusz, sprawiający wrażenie nabazgranego na kolanie przez studenta 1-roku któregoś z kierunków związanych ze wspomnianą posadą (filmoznawstwo?). Jest tu dosłownie jeden mocniejszy moment i tylko jedna zapadająca w pamięć scena, którą pewnie wszyscy znacie z udostępnionego na długo przed premierą gameplayu – Bonnie Tyler miała w tym niemały udział.Wspominałem, że w akcji towarzyszą nam podwładni, a teraz dodam, że są oni niemal bezużyteczni. Możemy wydawać im rozkazy, a raczej jedną komendę, pozwalającą oznaczyć wybranych wrogów, w efekcie czego spróbują ich zlikwidować. Sporadycznie uda im się kogoś ustrzelić, ale to oczywiście gracz wykonuje całą brudną robotę. Na planszy może zostać jeden przeciwnik, którego to my musimy wykończyć, żeby popchnąć rozgrywkę dalej. Natłok skryptów jest ogromny, tak bardzo, że momentami można dostrzec, iż twórcy najwyraźniej w tym wszystkim się pogubili. Kompani nie nadążają za nami, zostając daleko w tyle. Okazyjnie zdarzało mi się cofać do punktów, w których byłem jakiś czas temu, tylko po to by ponownie przejść przez drzwi, przy których przykucnęli ludzie z oddziału. Dopiero wówczas skrypt zaskoczył, a ja mogłem kontynuować rozgrywkę. Testem mojego układu nerwowego okazała się misja na lotniskowcu. Musiałem wydostać się z kajuty i odszukać jednego z marine. Przeszkodą nie były jednak ciasne korytarze, czy możliwość zagubienia na ogromnym okręcie, lecz zagradzające przejścia modele żołnierzy piechoty morskiej. Deweloperzy nie dali opcji prześlizgnięcia się obok – zostałem zmuszony do czekania, aż dumnie prężący muskuły mięśniak z karabinem w łapskach raczy się przesunąć, tym samym dezaktywując niewidzialną ścianę.
Równie fatalnie wypada SI przeciwników. Chińscy żołnierze przedstawieni zostali w Battlefield 4 jako banda idiotycznych zombie, których jedynym celem jest postać gracza. Pozostali członkowie "Grabarzy" to dla nich niewidzialne zjawy, obok których swobodnie przebiegają, byleby tylko ostrzelać Reckera. Zawodowa armia nie dysponuje ponadto żadną taktyką, a jej członkowie, chowając się za osłonami, ochoczo wystawiają hełmy, tylko po to, byśmy mogli elegancko przymierzyć i zapunktować soczystego headshota.
Mamy więc katastrofalnie działające skrypty, beznadziejną SI i sztampowy wątek fabularny. Do tego wszystkiego dorzućmy cały wielki wór błędów. Jeden zirytował mnie tak bardzo, że uwieczniłem go w formie materiału wideo. Zadanie było proste – wyjdź z kanału. Wskoczyłem więc na pobliską drabinę, wylazłem na powierzchnię i ledwo co postawiłem tam nogę, a gra z niewyjaśnionych przyczyn zrzuciła mnie do pobliskiego, wypełnionego wodą rowu. Nie mogłem się z niego w żaden sposób wydostać – pozostało mi podziwiać przenikające ściany, latających w powietrzu przeciwników (jednego skurczybyka nawet nagrałem!), a na domiar złego, próba wczytania ostatniego automatycznego zapisu stanu gry kończyła się... odrodzeniem we wspomnianej dziurze. Spróbujcie sobie wyobrazić jak bardzo zirytowany byłem, przechodząc tę samą, nudną misję, od początku.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler