RetroStrefa - Soldier of Fortune
W RetroStrefie pisaliśmy już o wielu grach. Tym razem wspomnijmy o jednym z moich ulubionych FPS-ów „z dawnych lat”, obecnie nieco zapomnianym, ale swego czasu był to naprawdę morderczo wciągający projekt. W końcu Soldier of Fortune z 2000 roku to nie byle jaki tytuł, a produkujące go Raven Software to nie byle jaka firma.
W grze wcielamy się w postać niejakiego Johna Mullinsa – najemnika tajnej organizacji The Shop, zaangażowanego w skrajnie niebezpieczną, ale kluczową dla światowego bezpieczeństwa walkę z niebezpiecznymi grupami terrorystycznymi. Ogólnie, nie ma żartów: grupa bandziorów kradnie Rosjanom kilka głowic nuklearnych i zamierza sprzedać je krajom Trzeciego Świata, a finalnie zagrozić pokojowi na ziemskim globie. Tu - rzecz jasna - pojawiamy się my. Postaramy się odnaleźć ukradzione atomówki i - w pełni bohatersko - pozwolić światu na złapanie drugiego oddechu.
Już na wstępie pochwalić wypada całkiem niezłą, filmową wręcz fabułę (ewentualnie książkową – czuć tu wyraźny posmak powieści Toma Clancy’ego). Ciekawe też, że John Mullins nie jest postacią fikcyjną. To prawdziwy komandos, wspomagający twórców w procesie tworzenia aplikacji (użyczył im nawet swego charakterystycznego wizerunku). Wszystko to wyszło tytułowi zdecydowanie na dobre, a w rezultacie Soldier of Fortune oferuje przyzwoity scenariusz, nadający grze oryginalnego, interesującego klimatu.
Prawdziwych, nieczułych twardzieli (takich jak my) interesuje przede wszystkim masowa eksterminacja zdegenerowanych terrorystów, a nie jakaś tam fabuła (fe!). I trzeba przyznać, że Raven Software - jak prawie żadna inna firma w tamtym okresie - doskonale wiedziało, jak powinien wyglądać szanujący się shooter. Soldier of Fortune oferuje ogrom ultra-wciągających starć z udziałem broni palnych, a każdy trup, którego poślemy w zaświaty (a czynimy to regularnie), dostarcza graczowi nieopisanego wręcz poziomu satysfakcji.
Główną atrakcją w tej materii był autorski system GHOUL, dzielący ciało naszych przeciwników na szereg stref ostrzału. W zależności od tego, gdzie trafimy oponenta, takie obrażenia zostaną mu zadane. Gość dostanie w łepetynę - pada trupem. Oberwie w rękę - ma problemy ze strzelaniem. Kula w nogę - czekają go problemy z chodzeniem. Obecnie nie robi to zbytniego wrażenia, ale szczerze mówiąc nie pamiętam, by przed Soldier of Fortune powstała jakakolwiek inna gra o takich możliwościach (tylko pierwsze Rainbow Six miało coś podobnego, ale nie na taką skalę). Jakby tego było mało, ciała wirtualnych przeciwników reagują nie tylko na miejsce trafienia, ale również na kaliber naszej broni. Jeśli więc strzelimy z jakiejś zwykłej, niezbyt dużej pukawki, wrogowi zostanie jedynie niewielka rana. Jeżeli do łapy weźmiemy zaś Desert Eagle czy strzelbę, to należy się przygotować na prawdziwy koncert pourywanych nóg, rąk i głów. Soldier of Fortune to jedna z najbrutalniejszych gier do roku 2000. Nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale taka jest prawda. Nasza rola, jako "rozpruwacza", jest autentycznie wciągająca, a dzieło Raven Software potrafi porwać. Jeżeli lubicie ostrą jazdę i masę trupów – będziecie w siódmym niebie.
Ponadto Soldier of Fortune oferuje sporo innych, bardzo istotnych dla FPS-ów elementów. Przede wszystkim gra gwarantowała szeroką mobilność naszego herosa, uwzględniając w tym możliwość wychylania się zza ścian (wtedy bardzo rzadka, a jakże przydatna zdolność!). Twórcy zaoferowali też dość długi czas rozgrywki, a kolejne misje rozrzucili po dużej części globu ziemskiego (USA, Sudan, Japonia, Kosowo, etc.). Co się z tym wiąże, zadania rozegrają się na relatywnie zróżnicowanych planszach (stylizowanych na dany rejon świata), choć - tu trzeba wspomnieć - planszach jednak dość korytarzowych (co jednak wcale nie spłyca wrażeń płynących z zabawy). W końcu, twórcy oddali do naszej dyspozycji pokaźną ilość giwer, począwszy od pistoletów i strzelb, poprzez karabiny maszynowe, na snajperce i innej broni ciężkiej kończąc (nie zapominajmy też o granatach czy C4).
Aby z arsenału korzystać, podczas zabawy spotykamy ogromne liczby przeciwników, których możemy albo krwawo i brutalnie wyeliminować, albo - dla odmiany - rozbroić, jeśli tylko mamy zadatki na litościwca (choć oczywiście najatrakcyjniejsza droga, to ta po trupach). Pewnym dodatkowym urozmaiceniem jest system punktów (tutaj ukazanych w formie zarobków Johna), które wzrastać będą w zależności od skuteczności naszych poczynań. Soldier of Fortune oferuje dokładnie wszystko to, co powinien zawierać szanujący się FPS i - co najważniejsze - wszystkie jego elementy składowe przygotowano z najwyższą starannością.
Podczas zabawy cały czas miałem wrażenie, że oprawa wizualna gry - nawet jak na rok 2000 - wciąż trzyma rozsądny poziom. Tekstury (przyklejane do obiektów przez zmodyfikowaną wersję silnika id Tech 2) prezentują się przyzwoicie, zupełnie zgrabnie wyglądają też animacje oraz efekty specjalne. Soldier of Fortune godnie się zestarzał i nie musi wstydzić się swoich zmarszczek. Warto przy tym zwrócić uwagę na zupełnie klimatyczną i „emocjonującą” oprawę dźwiękową. Twórcy przygotowali zestaw niezłych kompozycji muzycznych, fachowe efekty dźwiękowe oraz dubbing (polska wersja brzmiała trochę gorzej, ale oryginalna to naprawdę solidna robota). Jeśli nie narzekacie dla zasady, nic nie powinno Was przerazić.
Sumując, nie zagwarantuję Wam, że Soldier of Fortune spełni wszystkie Wasze oczekiwania, bo tytuł ma już swoje lata i ustępuje pod wieloma nowym grom. Mimo to produkcja wciąż kryje sporo mocy i wie jak sprawić, aby gracz nie chciał odchodzić od komputera. Jeżeli macie chociaż trochę ciekawości do klasyków i lubicie ostre strzelanie, spróbujcie! Jest duża szansa, że będziecie się bawić wyśmienicie!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler