Hobbit: Pustkowie Smauga - recenzja filmu
Oglądając rok temu pierwszą część filmowgo Hobbita miałem dwojakie odczucia. Z jednej strony, był to film, który, mimo pewnych wad, zupełnie polubiłem i do którego z chęcią powróciłem, ale zarazem pozostawiał sporą niewiadomą na przyszłość. Nie dało się nie mieć wrażenia, że rozbicie Hobbita na aż trzy części mogło okazać się albo strzałem w dziesiątkę, albo – wręcz przeciwnie – groziło bardzo niepotrzebnym, destrukcyjnym rozwleczeniem historii. I niestety, po obejrzeniu Pustkowia Smauga, z przykrością muszę stwierdzić, że przełożenie w rzeczywistości znalazła właśnie ta mniej optymistyczna opcja. Na dzień dzisiejszy pomysł na drugą trylogię okazuje się chybiony, Pustkowie Smauga cierpi na absurdy, niepotrzebnie dodane wątki, a co najgorsze – gdzieś gubi genialny klimat zarówno Władcy Pierścieni, jak i ciekawej atmosfery Niezwykłej Podróży.
Podobnie, jak w zeszłorocznym Hobbicie, w Pustkowiu Smauga bardzo wyraźnie widać zmiany scenariusza względem oryginalnej powieści. O ile jednak w Niezwykłej Podróży pewne modyfikacje, czy też dodanie wątku Czarnoksiężnika z Dol Guldur, nie przeszkadzały i nie naruszały klimatu dzieł Tolkiena, tak tym razem widz może mieć słuszne wrażenie, że Jackson (wraz z resztą scenarzystów) poszedł o krok za daleko. Cierpi chociażby wspomniany wątek z Czarnoksiężnikiem. O ile podobał mi się motyw budzącego się gdzieś „w tle” Saurona, zupełnie niepotrzebnym zabiegiem było aż tak silne zespalanie go z pierworodnym, książkowym scenariuszem. W ogóle uważam, że najlepszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie postaci Saurona w sferze pewnych domysłów, a nie ukazywanie go w tak oczywisty i jednoznaczny sposób. Tym bardziej, że ten – tu zaspoileruję – powraca do sił, zbiera armię podległych mu orków i ma ambitne plany podbicia Śródziemia. Wydaje mi się to zupełnie niepotrzebne i niepasujące zarówno do książki, jak i w ogóle do filmowego Władcy Pierścieni (w końcu o tak doniosłych wydarzeniach musielibyśmy gdzieś usłyszeć we Władcy, prawda?). Można było zrobić to o wiele subtelniej.
Poza tym bardzo mocno pozmieniano inne popularne motywy z Hobbita i „wpleciono” w nie właśnie wydarzenia powiązane z odradzającym się Sauronem – wręcz do lekkiej przesady. Ucieczka krasnoludów w beczkach przeradza się w niemałą bitwę, plugastwa zaatakują też występujące w Pustkowiu Smauga Miasto Na Jeziorze (zresztą, w dość irracjonalny sposób). Idąc za ciosem, scenarzysta dodał tu nieco więcej bohaterów względem oryginału, w tym niespodziankę – Legolasa, odgrywającego nadzwyczaj istotna rolę w przedstawianej tu historii. Pewną kontrowersją może być także wrzucenie wymyślonej postaci, jaką jest elfka Tauriel, niemniej nie uważam tego za zły krok. Mimo wszystko jej osoba pasuje do Tolkienowskiej konwencji i można autorowi wybaczyć tę frywolność. Gorzej prezentują się natomiast pewne związane z nią wątki miłosne, ocierające się wręcz o banał i tandetę. Były niepotrzebne i dodatkowo nadszarpnęły jakość obrazu.
Koniec końców byłem też zawiedziony wydarzeniami z Samotnej Góry. Miałem nadzieję, że spotkanie Bilba ze Smaugiem będzie czymś takim, jak jego wizyta w jaskini Golluma, zupełnie jednak się zawiodłem. Choć wizualnie nasz smok prezentuje się ładnie i groźnie, tak sam w sobie okazał się „postacią” mdłą i nijaką. Poza tym, ową wizytę w Samotnej Górze rozbudowano do rangi niemal absurdalnej i wydłużonej zabawy w kotka i myszkę, z bardzo dziwnym finałem. Można było zrobić to rozsądniej.
Tego typu rzeczy jednak nie decydują jednoznacznie o jakości filmu. Ogólnie rzecz biorąc, jego największą bolączką jest ogólny brak fenomenalnego, Tolkienowskiego, klimatu i przepięknej aury, która zawsze roztaczała się nad produkcjami Jacksona. Zupełnie zabrakło mi tych urzekających krajobrazów i intrygujących scenerii, które tak cechowały poprzednie dzieła Jacksona. Dol Guldur, siedziba Leśnych Elfów, czy nawet Miasto Na Jeziorze wyglądają wprawdzie bardzo przyzwoicie (nie można temu zaprzeczyć), ale zupełnie brakło temu wszystkiemu tej urzekającej magii Śródziemia. Nie miały jakiegoś smaczku, dzięki któremu zapadałyby w pamięć. Może zbyt skromnie zostały zaprezentowane? Poza tym Jackson nie potrafił utrzymać widza w napięciu, ani stworzyć atmosfery dramaturgii i tajemniczości, których przecież - nie bez powodu - szczerze mogliśmy oczekiwać. Nie potrafiłem zaangażować się w seans i zanurzyć w produkcji. Coś nie zaiskrzyło.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler