Microsoft swoje, a Sony swoje. I bardzo dobrze!
Filozofia Japończyków to konserwatywne – lub tradycyjne – podejście do szeroko rozumianej zmiany warty w konsolowym światku. Gdy wychodził nowy sprzęt, moce przerobowe skupiano właśnie na nim. Było to koło zamachowe zmian – nowej oprawy wizualnej, fizyki, elementów interaktywnych, sztucznej inteligencji itd. Z góry zakładano, że gracze sami od razu – lub po dłuższej chwili, ale jednak – trafią na nową platformę. Świeże produkcje na wyłączność dają sukces świeżej konsoli.
Microsoft z kolei ustawił się na drugim biegunie – oferując maksymalne wsparcie dla wszystkich posiadaczy sprzętu z rodziny Xbox. Xbox serii X nie dostanie żadnej ekskluzywnej pozycji przez co najmniej rok od wydania – takie słowa wypowiedział Phil Spencer, szef „obozu zielonych”. Oczywiście gry na wyłączność będą się pojawiały – najjaśniejszym przykładem jest chociażby Halo Infinite. Niemniej jednak właściciele dogorywającego już Xboksa One również w niego zagrają.
Ten kierunek związany jest z kursem, który MS obrał wraz z awansem Spencera na wspomniane wyżej stanowisko w szeregach korporacji. Jego wizja wdrażana jest nieprzerwanie od 2014 roku, w której – co można skrótowo przedstawić – zamierza przestawić nieco wajchę z „gier jako produktów” na „gry w formie usługowej” (uwaga, całkiem spory skrót myślowy). Czego chyba najlepszym przykładem jest Xbox Game Pass – program korzystający z modelu abonamentowego dostępu do biblioteki.
Płacąc miesięczną daninę, dostajemy dostęp do szerokiej bazy tytułów, mając od niej dostęp dopóki nie skończymy sypać groszem. Oferta nie jest stała, polega na licencjach, jednak gracze z wyprzedzeniem są informowani o zmianach, więc raczej nikt nie czuje się dotkliwie pokrzywdzony przez rotacje.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler