No i nadszedł czas na największy babol, który mógł podciągnąć ocenę końcową przynajmniej o jedno oczko. DICE, synonim sieciowych zmagań dało ciała. Nie zrozumcie mnie źle, multiplayer nie jest tragiczny i niegrywalny, ale jak na ekipę, która od lat tworzy znakomite szpile do gry wieloosobowej, to po prostu zrobili coś na odczep się. Widocznie Szwedzi zostali zagnani do roboty. Do siedziby wpadł szef EA i powiedział: „Siemka kolesie, widzę, że kawkę popijacie i ogólnie nie macie co robić, więc pomożecie przy nowym Medalu. Jak Wam nie pasuje, to pożegnajcie się z darmowymi wycieczkami na Karaiby…”. Wirtuozi nie mieli wyjścia, ale w ramach protestu dali jakieś ochłapy, a kontrola jakości Elektroników puściła to samopas, no bo DICE robiło. Dobra, do rzeczy.
Do wyboru mamy 4 tryby gry: Team Assault (taki drużynowy Deatchmatch), Sector Control, Objective Raid i Combat Mission. Najlepszy i praktycznie jako jedyny warty uwagi jest ten ostatni. Na dużych mapach walczy 24 szaleńców, gdzie jedna ekipa broni określonych punktów, a reszta próbuje je zdobyć. Tylko tutaj panuje jako takie zorganizowanie i element taktyczny. Cała reszta to niby CoD, taki fajny i szybki, a niedorastający produkcji Infinity Ward do pięt.
Są trzy klasy postaci: strzelec, snajper i jednostki specjalne. Każdą z nich leveluje się osobno. Zdobyte punkty doświadczenia przekładają się na nowe pukawki i inne gadżety, a wspomaganie drużyny i dobra forma owocują bonusami w postaci ataku rakietowego, czy wzmocnionego pancerza. Niby fajnie, niby wszystko ok, ale ta gra nie ma jaj. Brak „kill cam’a” to kolejny minus. Jak w produkcji, gdzie respawny odbywają się co kilka sekund, a jakiś koleś zdejmuje Cię ledwo co się odrodzisz może zabraknąć tego przydatnego dodatku. Jeżeli jest to podyktowane niby realizmem, to jakim cudem multi jest całkowicie inny od w miarę autentycznego singla? Strasznie nijaki tryb wieloosobowy. Myślałem, że po narzekaniach graczy na betę coś się poprawi w tej materii, niestety nic z tego. Można zagrać, można się nawet dobrze bawić, ale na dłuższą metę ten tytuł nie wytrzymuje miażdżącej konkurencji, nawet z własnego obozu. Nie ma kooperacji w jakiejkolwiek postaci, o podzielonym ekranie nawet nie ma co marzyć, ba nawet budynki się nie sypią pomimo użycia Frostbite. Damn you DICE! Jak mogliście to tak spieprzyć?
Medal of Honor to dobry początek na odrodzenie się marki, jednak ta część stanowi dopiero przedsmak. Trochę niedoróbek i tylko niezłe multi sprawiło, że przeżyłem największy zawód roku. Największy, bo spodziewałem się produkcji, którą będziemy porównywać z Black Ops, niestety, ale bój o miano króla wojennych strzelanek bieżącego roku rozegra się pomiędzy poprzednim tytułem genialnych Szwedów i idących po swoje fachowców z Treyarch. Orderu tym razem nie przyznajemy.
Świetna |
Grafika: Dobre tekstury, świetna animacja, ale też aliasing i kiepskie cieniowanie. |
Genialny |
Dźwięk: Najlepsza rzecz jaką słyszały moje uszy. Ten dźwięk ma moc! |
Dobra |
Grywalność: Dobry, klimatyczny gameplay, bez przesadnych fajerwerków. Niestety jest to zdecydowanie za łatwa gra. |
Świetne |
Pomysł i założenia: Osadzenie akcji w jednym miejscu i krótkim okresie czasu ma sens. Jest bardzo spójnie i dorosło, to lubimy. |
Dobra |
Interakcja i fizyka: Postacie są nijakie, brak im charakteru. Multiplayer zachowawczy, nie wyróżniający się niczym. Brak zniszczalnego otoczenia pomimo użycia silnika Frostbite (multiplayer) to mały zamach stanu. |
Słowo na koniec: Dobra produkcja, o której jednak zapomnimy całkowicie w listopadzie. Fani gatunku powinni sprawdzić, ale szału nie ma. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler