
Kieszonkowe „Grand Theft Auto”, dostępne do tej pory wyłącznie na Dual Screena Nintendo, zostało przez media okrzyknięte jedną z najlepszych gier na tę platformę, zaś według średniej GameRankings, wykosiła całą konkurencję i jest najwyżej ocenianą grą wszech czasów na DSa. Cóż jednak z tego, jeśli sprzedaż okazała się mizerna i zdecydowanie poniżej oczekiwań wydawcy? Jak widać użytkownicy konsolki Nintendo woleli inne rozrywki niż „gangsterka”, a wydawca musi się przecież odkuć. Takim oto sposobem konwersja gry Rockstar Leeds wylądowała na PSP. Chłopaki nie przemęczyli się przy dłubaniu nad PSP-kową wersją Chinatown Wars - przepisanie gry ze słabszego sprzętu na mocniejszy zapewne było przysłowiową bułką z masłem. Na szczęście w całym tym odtwórczym procesie nie zagubiło się najważniejsze – grywalność!
POWRÓT DO KORZENI
Jeśli pamiętacie pierwszą odsłonę serii, to po odpaleniu Chinatown Wars uśmiechniecie się pod nosem. Rockstar zdecydował się na powrót do korzeni i akcję obserwujemy nie z perspektywy trzeciej osoby, a z lotu ptaka, czyli tak jak w GTA1, czy GTA2.
W końcu możemy też po rozjechaniu ludka zobaczyć go w postaci czerwonej plamy. Brakowało mi tego w nowych odsłonach gry. Oczywiście 3D jest bardzo dobrym rozwiązaniem i tego nie ma co negować, jednak to co zrobiono w Chinatown Wars, od razu przywiodło u mnie pozytywne skojarzenia z zalążkiem serii. Tym bardziej, że bardzo dobrze sprawdza się to w przypadku przenośnej konsolki, która to właśnie z takim ujęciem akcji radzi sobie doskonale.
GRA Z CHARAKTERAMI
Głównego bohatera, Huanga Lee, poznajemy w chwili, gdy leci do Liberty City, aby przekazać miecz „Yu Jian” wujkowi Wu „Kenny'emu” Lee – nowej głowie mafijnej rodziny. Dotychczas na jej czele stał ojciec chłopaka, niestety zamordowano go, a wyjaśnienie tego i dopadnięcie zabójcy staje się głównym zadaniem syna. Od pierwszych kroków na amerykańskiej ziemi wszystko zaczyna się komplikować – miecz zostaje skradziony, Lee niemalże ginie i musi zaczynać od zera, jako popychadło wuja, by w ciągu najbliższych kilkunastu godzin czasu gry wypełnić wiele ekscytujących misji, rozprawić się z wrogami, zdobyć szacunek, poznać sporo ciekawych postaci i dostać się na szczyt.
Konstrukcja fabuły przypomina poprzednie odsłony GTA, w których kontrast między naszą postacią, a bohaterami niezależnymi był jasno zarysowany. W Chinatown Wars nie ma zwyczajnych ludzi, każdy zleceniodawca ma jakieś odchyły - Chan Jaoming lubuje się w transseksualnych prostytutkach, a Zhou Ming to psychopata z krwi i kości. W całym tym bajzlu musi się odnaleźć Huang, który tak jak Tommy Vercetti, CJ czy Nico Bellic zajmuje się brudną robotą, a mimo to sprawia wrażenie tego „dobrego”, z miejsca zjednując sobie sympatię gracza.
SZYBKO I GNIEWNIE
Misje w Chinatown Wars są bardzo szybkie, łącząc w sobie przede wszystkim jazdę samochodem i strzelanie. Jedyną modyfikacją w stosunku do historii zaprezentowanej na DS-ie, jest wprowadzenie nowej postaci, oferującej kilka zadań (nie mają one jednak wpływu na główny wątek). Tym zleceniodawcą jest dziennikarka Melanie, która chce nakręcić film dokumentalny o handlu narkotykami. Oczywiście Huang będzie musiał jej w tym pomóc, często samemu aranżując dziwne akcje. Wątek Melanie pojawia się zaraz na początku zabawy i jest naturalnie wpleciony w rozgrywkę, nie ma poczucia dociskania go na siłę. Dodatkowo nowa postać idealnie wpisuje się w galerię dziwaków Chinatown Wars.
GTA: Chinatown Wars wprowadziło pewną nowość związaną z misjami, a mianowicie możliwość powtarzania ich celem zdobycia lepszego wyniku (punktowego/czasowego). Pojawia się również miłe udogodnienie podczas powtarzania nieudanego zadania – gdy zechcemy to zrobić, możemy swobodnie pominąć jazdę do wyznaczonego miejsca, przenosząc się tam bezpośrednio. Mimo, iż poziom trudności w Chinatown Wars nie jest zbyt wygórowany, to czasem zdarzy się coś schrzanić, więc frustracja kolejnym podejściem jest mniejsza.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler