Final Fantasy XVI to najnowsza odsłona niebywale popularnej serii, przygotowanej przez Square Enix. Cykl od dłuższego czasu stara się mocniej przemawiać do graczy z zachodu, a słabiej akcentować elementy typowe dla jRPG. Czy Japończykom udało się utrafić odpowiedni balans pomiędzy tymi elementami? Czy Final Fantasy XVI nie utraciło wyjątkowego klimatu serii? Na wszelkie dręczące Was pytania postaramy się odpowiedzieć w ramach niniejszej recenzji.
Akcja Final Fantasy XVI przenosi nas do krainy zwanej Valisthea. Niegdyś piękna, obecnie pochłonięta jest przez plagę, która powoli rozprzestrzenia się na cały kontynent. Zielone, pełne życia obszary pustoszeją, a przez to, że plaga jednocześnie całkowicie wyjaławia glebę, znika z niej również tzw. eter. Ten specjalny minerał jest źródłem magii, a bez niego ona nie istnieje. O resztki niezmienionego kontynentu zaczynają walczyć różne frakcje. W samym środku tego zamieszania znajduje się zaś gracz, który spróbuje konflikty rozwiązać i nie dopuścić do tego, by całkowicie skonsumowały jego rodzinne strony.
Wątek gry kręci się dookoła dwóch rodzajów ludzi. Jedni to tzw. nosiciele. Potrafią oni czerpać eter niejako bezpośrednio z otoczenia, co pozwala im korzystać z magii bez pośrednictwa kryształów. Aby się wyróżniali, zostali w odpowiedni sposób naznaczeni, a ich rola w społeczności sprowadza się do czegoś w rodzaju „bateryjki”. Wykorzystywani są oni na polu bitwy, by zyskać przewagę na oponentów. Wśród nosicieli znajdują się też osoby zwane Dominantami. Potrafią one korzystać z magii, a ponadto przyzywają summony zwane Eikonami. To niebywale potężne istoty, które można wykorzystywać jako broń ostateczną na polu bitwy. Nie biorą one jednak zawsze udziału w starciach, albowiem wiąże się to najczęściej z wielkimi stratami pośród wszystkich walczących ze sobą stron.
Głównym bohaterem Final Fantasy XVI jest Clive Rosfield. Poznajemy go gdy jest jeszcze nastolatkiem i nie ma zbyt dużego doświadczenia, ani w prowadzeniu bojów, ani w tym, jak funkcjonuje świat. Clive jest pierworodnym synem władcy jednego z królestw świata Valisthea, a także tzw. Tarczą, czyli opiekunem swojego młodszego brata, Joshui. Joshua to dominant, który ma w przyszłości kontrolować Eikona ognia, Feniksa, a w ramach prologu uczestniczyć mamy w specjalnym rytuale, który pozwoli mu swoje zdolności wyzwolić. Niestety pamiętna noc nie przebiega tak, jak powinna. Nasi bohaterowie zostają zdradzeni i zaatakowani przez rzekomego sojusznika, Imperium. Clive, po srogiej porażce, trafia do niewoli i przez kolejne kilkanaście lat pracuje jako najemnik dla Imperium. Po tychże kilkunastu latach, za sprawą dziwnego zbiegu okoliczności natrafiamy na niegdysiejszą bratnią duszę i poznajemy całe mnóstwo ludzi walczących z plagą oraz tyranią rzeczonego Imperium.
Fabułę Final Fantasy XVI poznajemy oczywiście głównie za sprawą rozmów z napotkanymi przeciwnikami oraz scenek przerywnikowych. Zarówno jeden, jak i drugi element wykonano bezbłędnie. Dialogi są świetnie wyreżyserowane, kamera nie jest statyczna i ciągle się porusza, zmieniając perspektywę oraz ujęcia. Scenki przerywnikowe to, jak zwykle, najwyższa światowa klasa, do czego zresztą przyzwyczaił nas wydawca, Square Enix. Nie spodziewałem się natomiast tego, że będą one tak „naturalne”. Nie chodzi o to, że nie ma w nich magii, potężnych istot i mocno podkręconych pojedynków. Chodzi o to, że równie dużo jest w nich polityki, brutalności oraz nawiązań do seksu. Dzięki temu każdą scenkę ogląda się z niesamowitym zaangażowaniem, aż do samego końca. Za ich dogłębnym studiowaniem przemawia również to, że świat, bohaterowie, scenariusz oraz lore Final Fantasy XVI przygotowano z niesamowitą dbałością o szczegóły.
Na pierwszy plan wysuwają się tu postaci, z którymi mamy do czynienia. Nieważne czy mówimy o Clivie, Cidzie, Jill, Benedikcie czy jakiejkolwiek innej osobie. Wszystkie zostały napisane i zrealizowane fantastycznie. Na pochwałę zasługują też aktorzy udzielający im głosów, którzy naprawdę wczuli się w swoje role. Nie ma przesadnie pompatycznych, wzbudzających zażenowanie dialogów, a każda postać wygląda i zachowuje się naturalnie. W przypadku wielu z nich nie znamy też od początku ich intencji, a dopiero z czasem stają się one jasne, co tylko buduje klimat i sprawia, że każdą scenkę oglądałem z niekłamaną przyjemnością i ekscytacją. Przyznam, że już dawno żadna gra mnie tak mocno nie wciągnęła i jestem przekonany, że wielu graczy będzie miało podobne zdanie.
Świetnym pomysłem, jeśli chodzi o prezentację fabuły, świata, czy bohaterów, jest specjalne menu (swoiste kontekstowe kompendium), które możemy przywołać w dowolnym momencie, także w trakcie większości scenek przerywnikowych. Gdy postanowimy je włączyć na ekranie ujrzymy ikonki reprezentujące najważniejsze postaci, miejsca oraz zagadnienia, z którym związany jest dany fragment zabawy. Klikając na nich możemy dowiedzieć się rozmaitych interesujących szczegółów na temat świata Valisthea, jego mieszkańców, królestw itd. Fantastyczna sprawa, bo nawet jeśli nam coś utknie w trakcie scenki lub konwersacji, najprawdopodobniej szczegół ten znajdziemy w informacjach na temat świata.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler