Czasami w życiu gracza następuje taki moment, że czuje się przesycony. Ma ochotę w coś pograć, ale jednocześnie chciałby spróbować czegoś innego niż kolejnej strzelanki czy ciągnącego się w nieskończoność i pochłaniającego dziesiątki, jak nie setki godzin, RPG-a. Na takie samopoczucie idealnym lekarstwem jest recenzowane dziś Stardew Valley, tytuł będący w pewnym sensie połączeniem Pokemonów z Harvest Moonem.
W grze jednoosobowego studia Concerned Ape wcielamy się w pracownika korporacji (lub pracownicę), którego stworzyliśmy kilka chwil wcześniej w banalnym edytorze. Uprzednio jesteśmy świadkami krótkiej scenki, w której nasz dziadek spisuje testament, pakując go w kopertę. List ten możemy otworzyć jedynie w momencie, w którym nasze życie stanie się monotonne i pozbawione radości. Praca za biurkiem dość szybko nakłania więc do rozdarcia koperty, z której wyskakuje kwit z zapisanym spadkiem - małą farmą na obrzeżach miasta. Bohater, chcąc odmienić swój żywot, wskakuje do autobusu i wyjeżdża w nieznane.
Na miejscu okazuje się, że farma, no cóż, nie wygląda najlepiej. Mamy mały domek, a wokół pełno krzaczorów. W międzyczasie wita nas burmistrz leżącego nieopodal małego miasteczka, do którego, jak się okaże nieco później, będziemy bardzo często wpadać. Nieco wiekowy już facet opowiada nam pokrótce o przeszłości i w przyjacielskim tonie zaprasza do złożenia wizyty w jego mieścinie, a przede wszystkim poznania sąsiadów.
Tak pokrótce prezentuje się warstwa fabularna Stardew Valley, która jest bardziej zarysem dla całej rozgrywki i finalnie nie odgrywa w niej większej roli. Choć z czasem wplątują się tu kolejne wątki, jak tajemnicze wydarzenia w opuszczonym ratuszu, powiązane niejako z leżącą w lesie wieżą, zamieszkaną przez obłąkanego czarownika, czy narastający z dnia na dzień wpływ wielkiej korporacji, chcącej przejąć pobliskie ziemie.
Główny motor gry stanowi aspekt ekonomiczny i związane z nim czynności. Jak nietrudno się domyśleć, po rozpoczęciu "nowego życia" bohater zostaje farmerem, a z czasem hodowcą. Początki nie są łatwe, bowiem trzeba doprowadzić pole uprawne do stanu użytku - wyciąć chwasty, wykopać kamienie czy porąbać wyrastające tu i ówdzie drzewa. Później musimy wyskoczyć do miasta by nabyć sadzonki, zasiać je, regularnie podlewać i na końcu zebrać plony. W międzyczasie nic nie stoi na przeszkodzie by wybrać się na ryby, wyskoczyć do kopalni i wydobyć nieco surowca, pogadać z sąsiadami oraz wziąć udział w organizowanym w mieście festiwalu.
Choć Stardew Valley na pierwszy rzut oka wygląda dość prymitywnie, już przy pierwszej sesji dociera do nas, że to bardzo złożona produkcja. Wszystko jest ze sobą ściśle powiązane i sprawnie połączone, do tego stopnia, że co rusz korzystałem z dostępnej w sieci oficjalnej encyklopedii. Będąc rolnikiem dobrze bowiem wiedzieć, w jakich warunkach najlepiej uprawiać dane rośliny. W grze występuje podział na pory roku, a jak wiadomo, ziemniaki czy tulipany lepiej hodować wiosną, niż jesienią. Trzeba także pilnować kalendarza, aby nie okazało się, że nagle nadejdą przymrozki, które w jedną noc zniszczą całą uprawę pieczołowicie podlewanych od dobrych kilku dni pomidorów. Często, przynajmniej na początku gry, balansujemy na krawędzi wypłacalności, więc tego typu niedopatrzenie może być tragiczne w skutkach dla portfela. Bardzo ważna jest także organizacja pracy - bohater posiada ograniczoną ilość energii, więc harówka na polu przez cały dzień nie wchodzi w grę.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler