RetroStrefa - Operation Flashpoint: Cold War Crisis
W dzisiejszym wydaniu RetroStrefy pozwolę sobie nieco pofolgować i przybliżyć wam tytuł trochę młodszy od średniej wieku przedstawianych w naszym cyklu gier. Jednakże z drugiej strony, 12 lat to w branży elektronicznej rozrywki wystarczająco dużo, aby mówić o kimś jak o dziadku. A więc Operation Flashpoint pasuje tu jak ulał, zarówno pod względem swojego wieku, jak i zasług dla branży. Gdyby nie ten tytuł, nie słyszelibyśmy dzisiaj o Armed Assault 3, która majaczy pomału na horyzoncie.
Wydany w 2001 roku Operation Flashpoint od razu zaskarbił sobie moje serce, co zaowocowało wieloletnim uwielbieniem. Nie było to jednak uczucie bezpodstawne, bowiem dwanaście lat temu był to jeden z nielicznych, a na pewno pierwszy zakrojony na tak szeroką skalę symulator wojenny. Tak, symulator to najlepsze określenie tego, co mogliśmy zobaczyć na polu walki.
Jedna zbłąkana kulka i w najlepszym przypadku kontrolowany przez nas żołnierz jeździł na wózku inwalidzkim do końca życia. Zazwyczaj jednak szybka seria tudzież precyzyjny snajperski strzał z dalekiej odległości posyłał nas do grobu. Tu nie było zmiłuj, realizm działał na najwyższych obrotach, szybko przekonując nas, że wojna to jednak nie zabawa dla dużych dzieci.
Konflikt przedstawiony w Operation Flashpoint opisywał fikcyjną wojnę pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Mało oryginalne, ale piekielnie grywalne. Głównie ze względu na realia. Gracz cofał się bowiem do 1985 roku i rywalizował z wrogiem o niewielkich rozmiarów wyspę. Co prawda przejechanie jej wzdłuż zajmowało ponad godzinę, jednakże teren działania nie był jakoś mocno rozszerzony. Mimo wszystko wystarczyło w zupełności, aby przedstawić konflikt na niezwykle szeroką skalę.
W kampanii dla pojedynczego gracza wcielaliśmy się w szeregowego żołnierza. Była to początkowa faza wojny, tak więc nie wszyscy jeszcze zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Sielski klimat stopniowo przeinaczał się w prawdziwe piekło, gdzie utrzymanie portu przed nacierającymi siłami przeciwnika, wyczekując wsparcia powietrznego w postaci kilku helikopterów Cobra, było praktycznie niemożliwe. Z misji na misję awansowaliśmy w szeregach wojskowych, stając się coraz bardziej ważną personą.
Gra przedstawiała także losy innych żołnierzy. Oprócz typowo lądowej piechoty, zasiadaliśmy za sterami potężnych czołgów, helikopterów, a nawet odrzutowców. Rozmach Operation Flashpoint sprawiał naprawdę ogromne wrażenie i nawet dzisiaj ze świecą można szukać drugiej takiej produkcji. Swoje robił również wcześniej wspomniany realizm. Bliskie spotkanie piechoty z czołgiem równało się tu zgonem całego oddziału. To nie Call of Duty, gdzie nagle magicznie pojawiają się wyrzutnie rakiet, a szeregowy szczęśliwie wyprzedza działonowego z pojazdu pancernego o sekundę, niszcząc go jako pierwszego. Z drugiej znowu strony, czołg nie miał żadnych szans ze wsparciem powietrznym, natomiast to ostatnie piekielnie bało się pojazdów przeciwlotniczych. Na wojnie nie byłem i mam nadzieję, że nigdy nie będę, ale godziny spędzone z Operation Flashpoint jednoznacznie dały mi do zrozumienia, jak ciężko jest przetrwać zaostrzony konflikt w jednym kawałku. Z pozoru błahy błąd i lecisz do piachu.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler