RetroStrefa - Prehistorik 2


Raaistlin @ 18:33 08.11.2012
Wojciech "Raaistlin" Onyśków

Lata 90. XX wieku to czas szeroko pojętych platformówek, które przechodziło się w prawą stronę.

Lata 90. XX wieku to czas szeroko pojętych platformówek, które przechodziło się w prawą stronę. Jakiś czas temu w zasadzie już o tym wspominałem, dlatego w dzisiejszym odcinku RetroStrefy ograniczę się do przedstawienia jednej z najlepiej wspominanych przeze mnie platformówek, przy której spędziłem połowę dzieciństwa – Prehistorik 2.

Wydany w 1993 roku Prehistorik 2, to jak nie trudno się domyślić, kontynuacja hitu powstałego w roku 1991. Dlaczego zatem zajmuję się drugą częścią, a nie pierwowzorem? Powód jest oczywisty – dwójka zawiera w sobie wszystko to, czym charakteryzowała się poprzednia część, a dodatkowo została zaopatrzona w niespotykane dotąd elementy, które nadawały grze odpowiedniego smaku. Stwierdziłem zatem, że warto zająć się Prehistorikiem ogólnie jako serią, przytaczając głównie przykłady z części drugiej.



W zasadzie nazwa gry wskazuje, w jakich realiach obraca się główny bohater Prehistorika. Tak, jest to przygłupi jaskiniowiec, który wyrusza w podróż swojego życia, bez bliżej określonego celu. Prehistorik 2 zawierał dziesięć pokaźnych lokacji, na których musieliśmy spełnić pewne założenia, aby przejść dalej. Nie wystarczyło zataszczyć swoje cztery litery do końca etapu (czyli w tym przypadku sygnalizacji świetlnej wyjętej wprost ze skrzyżowania), gdyż wcześniej należało zmienić światło z czerwonego na zielone. A dokonać tego można było poprzez znalezienie zapalniczki…

Tak, twórcy gry – studio Titus Interactive – odznaczali się specyficznym poczuciem humoru. Wrzucili oni do prehistorycznej otoczki elementy wprost wyjęte z nowoczesnego świata i uczynili z nich główny motyw napędzający rozgrywkę. Jakby zapalniczek było mało, w grze spadały nam na głowę wielkie hamburgery (większe od naszego jaskiniowca), a czasami nawet ogromne lody wraz z pucharem.

Z tymi ostatnimi wiąże się poboczny element gry. Każda lokacja skrywała w sobie mnóstwo tajemnic, których odkrycie wymagało wielokrotnego przechodzenia danego poziomu. W niektórych miejscach należało trzasnąć maczugą, aby wyleciał dodatkowy owoc, w innym należało podskoczyć na przeciwnikach, aby dostać się do z pozoru niedostępnej skrytki. Ale właściwie po co nam te punkty?



Każde 250 tysięcy dawało nam dodatkowe życie, dzięki któremu mogliśmy przetrwać najgorsze momenty gry. Ponadto nie oszukujmy się – w latach 90. wszystkie gry posiadały tablicę wyników, a wpisanie się na domowe (bo o Internecie nikt wtedy nie słyszał) pierwsze miejsce dawało respekt na następne dwa tygodnie (co prawda w moim domu największa rywalizacja dotyczyła przenośnego tetrisa, ale to już temat na osobny artykuł).

Jak na tamte lata, lokacje stworzone były naprawdę w sposób inteligentny i w wielu miejscach nieliniowy. Jak wiadomo, chciało się zajrzeć wszędzie, ale zazwyczaj było to możliwe, gdy po raz kolejny przechodziliśmy grę. Projekt samych plansz również nie pozostawiał wiele do życzenia – biegaliśmy zarówno po tropikalnych dżunglach, jak i lodowych lokacjach. Dla każdego coś miłego.



Jaskiniowiec zaopatrzony był w całkiem przyjemną dla oka animację. Gdy przez jakiś czas nie zjadł żadnego owocu (albo zamkniętej puszki konserwowej), to zaczynał się oblizywać. Po zbyt długim biegu dyszał jak szalony. Co prawda nie miało to żadnego wpływu na rozgrywkę, ale było miłe dla oka i w tamtych czasach dawało poczucie, że uczestniczymy w czymś nad wyraz realnym.

Na każdej lokacji był także specjalny boss do pokonania, którego należało tłuc w nieskończoność, aż padnie. Nie byłoby tu żadnej innowacji, gdyby nie sam projekt tych pokrak. Wielkiego goryla przywdzianego w okulary słoneczne nie zapomnę do końca życia. Taka już trauma z dzieciństwa.

Do tej pory nie wspomniałem jeszcze o głównym protagoniście i charakterze rozgrywki. Ta cechowała się klasycznym wyglądem. Ot na mapie łaziły potwory, które należało zabijać, a my mieliśmy trzy serduszka, które składały się na całe życie. Po utracie jednego z nich przechodziło ono do przeciwnika. Gdy tego zniszczyliśmy, wylatywały kości. Jeżeli w krótkim czasie zebraliśmy wszystkie części, to serce wracało do nas z powrotem. Bardzo fajne rozwiązanie, które motywowało do uganiania się za szczątkami.



I taki to już ten Prehistorik 2 był – zabawny, intuicyjny, ciekawy i w miarę nieliniowy. Zawierał wiele sekretów, które zachęcały do ponownego przechodzenia, a bonusowe lokacje to istna słodycz dla podniebienia – dosłownie. Jeżeli macie ochotę cofnąć się w czasie i pograć w jakąś fajną platformówkę, to polecam jaskiniowca. Zresztą, niedawno pojawił się remake na telefony komórkowe, więc zajrzyjcie do swojego internetowego sklepiku.

Sprawdź także:
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosmktiger   @   21:39, 08.11.2012
Pamiętam ta giere, przechodziłem ja kilka razy - te kolory ,bonusowe mapy, jaskinie, nietoperze (a może to były pająki) .
Ta gra naprawdę wciągala ;)
0 kudosroxa175   @   07:36, 09.11.2012
Ja grałam tylko w pierwszą część, ale była jak na tamte czasy bardzo wciągająca. Uśmiech
0 kudosFox46   @   13:53, 09.11.2012
Mi się jakoś bardziej jedynka podobały i te babujagi Szczęśliwy krucyfiksy itp: Dumny to była gra
0 kudosSavatin   @   08:41, 11.11.2012
Grałem w nią na przemian z ZOOL'em =D kto pamięta? =D
0 kudosshuwar   @   09:35, 13.11.2012
Też grałem, fajnie było Dumny Jak na tamte czasy grafika powalała Dumny
Dodaj Odpowiedź