Przeszedłem i... nieco się rozczarowałem. Doskonale rozumiem, co Black robił w chwili premiery - wyszedł dość późno, ale wyciskał co się da z PS2 oraz Xboksa, imponując Bayowskim podejściem do tematu (czyli trafisz w byle co i wybucha pół świata
) oraz przywiązaniem do destrukcji otoczenia i wykonania broni. Wtedy dopiero zaczynała się moda na szarobure shootery mocno stąpające po ziemi (w sensie braku kosmitów, potworów etc.), z mocno ograniczonym ekwipunkiem, przez co Black wyglądał tym nowocześniej. Niestety, to wciąż tylko i aż staroszkolny taniec z niezliczoną ilością głupich przeciwników i denerwującymi momentami, kiedy to Wielka Machina Respawnu nie odpuści, dopóki nie odpalimy jakiegoś, czasem niezbyt oczywistego, skryptu. Nawet finał to sztampowa, typowa forteca, nie dająca zbytniej satysfakcji. Z mojego punktu widzenia lepszy jest Killzone i choć w drugiej połowie gry wydłużono go na siłę, tak dla mnie liczy się to, że jest bardziej klimatyczny, ciekawszy, inteligentniejszy.
Na półce czeka już duchowy spadkobierca Blacka, czyli Bodycount, ale coś mi podpowiada, że lepiej nie będzie, a z tego co kojarzę, ten tytuł zebrał trochę krytyki. Cóż, zobaczymy.