Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych na zbieractwie wreszcie udało mi się zamknąć temat Mafii III. Podchodziłem do niej jak pies do jeża, mając na uwadze genialną pod względem klimatu jedynkę i naprawdę przyzwoitą dwójkę. I fakt, III to już nie ta Mafia i mogłaby się nazywać dowolnie, ale z czasem historia Lincolna Claya zaskoczyła mnie swoją głębią i postaciami. To nie ordynarna fabułka o krwawej wendecie, lecz naprawdę zręcznie napisana opowieść. Najważniejsze, że autorzy nie silili się na poprawność i pokazali New Bordeaux lat 60. takich, jakie były - burzliwe, wciąż pełne rasizmu. Nikt tutaj nomen-omen nie koloryzuje, trup ściele się gęsto, a mocne słowa to często słyszany element dialogów.
Generalnie dwójkę krytykowano w dużej mierze za to, że nie jest GTA i pomimo sporego Empire Bay nie było tam co robić, ale... jak bardzo to było dobre, pokazuje właśnie Mafia III, sztucznie nadmuchana i nadźgana znajdźkami. Gdyby wywalić wszystkie te elementy i zrobić z tego bardziej korytarzowy, skoncentrowany na głównym wątku tytuł, wyszłoby dużo lepiej dla samej gry. Cholerna moda na sandboksy...