Might & Magic X Legacy - już graliśmy! (PC)
Fabuła gry jest prosta jak budowa cepa, nawet nie ma co jej przytaczać. Ot wcielimy się w niepozorną grupę poszukiwaczy przygód, przez naszego mistrza zostaniemy posłani do pogrążonego w konflikcie Półwyspu Agyn i odegramy istotną rolę w przywracaniu porządku. Nic ciekawego.
Pierwsze wrażenie w kwestii wizualnej jest dość niezłe, choć nie trzeba za bardzo się przyglądać, by stwierdzić, że mamy do czynienia z nieco przestarzałą już oprawą. Świat mieni się kolorami, bujają się jakieś trawki, a jacyś ludzie spacerują sobie po mieście (opatrzeni przyzwoitymi animacjami). W oczy natomiast mogą rzucić się kanciaste obiekty i niezbyt szczegółowe tekstury, czy też średnie cieniowanie. Szału nie ma, ale tragedii też nie. Także przyzwoicie prezentuje się oprawa dźwiękowa, szczególnie za sprawą ładnych kompozycji puszczanych w tle. Natomiast zdziwienie wzbudza zupełnie inna sfera…
Zrobimy ledwie kilka kroków naszą drużyną i… Zaraz zaraz, Might & Magic dungeon crawlerem!? Otóż tak, marka, która od wydania części szóstej z crawlerami miała niewiele wspólnego, tym razem wraca do „korzeni” serii. Z jednej strony mogłoby wydawać się to fajnym podejściem, ale pamiętajmy o jednym: owe „korzenie” serii musiały mieć taką formę a nie inną, bo najzwyczajniej w świecie na niewiele więcej pozwalała technologia - w końcu wciąż była to epoka dwuwymiaru! I o ile np. wydane niedawno Legend of Grimrock potwierdza, że taka forma gry komputerowej nadal może mieć rację bytu, tak wcale niekoniecznie musi dobrze się sprawdzać w przypadku produkcji, której akcja rozegra się również na terenach otwartych (a nie tylko w gąszczach podziemi i labiryntów). Nie ukrywam, że mam wobec tego rozwiązania ambiwalentne uczucia i uważam, że do M&M X nie pasuje „aż taka” oldschoolowa konwencja.
Jeszcze słowo przypomnienia dla graczy, którzy nie kojarzą pojęcia „dungeon crawler” (swoją drogą, opisywaliśmy dwa z nich w naszej RetroStrefie; były to konkretnie The Eye of the Beholder i Dungeon Master). Generalnie, jest to pierwszoosobowe cRPG nastawione na eksplorację podziemi (choć nie tylko), o pewnym charakterystycznym sposobie poruszania się po planszy. Ta bowiem kreowana była (i jest) w oparciu o szereg „rozłożonych”, kwadratowych pól, po których przemieszczaliśmy się na zasadzie „przeskoków”. Nie ma tu płynnego maszerowania, a po każdym kroku na kolejny czworobok następuje chwila postoju. Czy takie coś ma więc prawo dobrze wyglądać w serii Might & Magic?
Choć lubię „crawlery”, tak konstrukcja Legacy raczej nie sprzyja takim rozwiązaniom – a przynajmniej nie w całości. Oczywiście już samo takie podejście do rozgrywki może być odebrane jako straszne uwstecznienie serii: w końcu mogliśmy oczekiwać M&M nowoczesnego i dostosowanego do dzisiejszych trendów i możliwości, a nie gry będącej już na wstępie reliktem wirtualnej rozgrywki. Tu już sami musicie sobie odpowiedzieć na pytanie, czy takie podejście Limbic Entertainment do Was przemawia, czy też nie. My na razie zostawmy tego typu rozważania, a skupmy się na tych aspektach tytułu, z powodu których model dungeon crawlera raczej nie jest właściwy dla Might & Magic X. Mam tu na myśli sposób zorganizowania świata gry.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler