Ostatecznie w ciągu kilku godzin z łupiny z wątłą armatą na pokładzie dorabiamy się całkiem potężnego okrętu wyposażonego w dużo większą siłę ognia, likwidując lidera władającej oceanami potężnej korporacji. Gdyby ten jeden wątek rozciągnięto na całą przygodę, byłbym w stanie jakoś to przełknąć. Ale w ramach tej pożal się Boże kampanii dwukrotnie realizujemy dokładnie ten sam scenariusz. Powtarzalność i banalność to chyba najlepsze określenia opisujące te fabularne doznania. Przesz do przodu byleby ta wątła przyjemność się skończyła.
Jednak o co w tej grze tak naprawdę chodzi? To jest bardzo dobre pytanie, które zadawałem sobie nie raz podczas blisko 30-godzinnej zabawy. Nie jest tym, o czym myślicie: Assassin's Creedem bez zabójców w kapturach. Co prawda główną rolę gra nasz własnoręcznie stworzony i jednocześnie niemy pirat (co jest bardzo irytujące podczas i tak drętwych przerywników filmowych), jednak poruszanie nim ograniczono de facto do kilku miejsc stanowiących niewielkie huby rozlokowane w miarę równomiernie pomiędzy nieprzebranym przestworzem oceanów.
Same tego typu miejsca to najgorszy przykład tego, jak zaprojektować nietrafiony wypełniacz: zaplątane i korytarzowe, ale za to niejednokrotnie urokliwe, bieganie po swoistym labiryncie, by znaleźć np. handlarza Kręgu, któremu oddajemy zlecenie. W praktyce zaś jesteśmy po prostu naszym aktualnie kontrolowanym statkiem, bo to na nim spędzamy 90% czasu. Pozbyto się nawet takich niewielkich interakcji bohatera, jak dokonywanie abordażu (gdzie w Black Flag walczyliśmy w zwarciu) czy plądrowanie manufaktur - to wszystko sprowadzono do kilkusekundowej cut-scenki, co jest bardzo mylące i zwyczajnie irytujące.
No dobrze, pływamy i walczymy z innymi statkami: odnotowane. Co poza tym? I tu pojawia się problem, ponieważ w teoretycznie właściwej rozgrywce, czyli powiedzmy w tym okresie realizowania głównych (i też nieco pobocznych) zleceń mamy ponadto aspekt survivalowy - i to jest drugi główny punkt programu. Gameplay zbudowano wokół samodzielności grającego, jego zacięcia do zdobywania nowego ekwipunku, a raczej projektów do jego stworzenia, oraz gromadzenia surowców do tego potrzebnych.
Co jest nietypowe w dziełach sygnowanych logiem francuskiej korporacji, ponieważ te przyzwyczaiły nas do tego, że bawimy się w nich raczej bezstresowo, by nie powiedzieć: "jak po sznurku". I nie będę kłamał, całkiem pozytywnie się tym zaskoczyłem. Trzeba trochę popływać, powalczyć. I o ile zrozumiałbym rabowanie ośrodków produkcji, innych załóg, by zdobywać walutę i za nią kupować materiały, to jednak nieporozumieniem jest tutaj pójście w minigierki polegające na dosłownie zbieraniu surowców: ścinaniu drzew, roślin, nawet wydobywaniu metali takich jak cynk oraz żelazo. Pal licho, że można przesiąść się do mniejszej łajby i na niej polować na faunę pod postacią wielorybów, rekinów, hipopotamów (element znany z AC4: Black Flag). To mi się tutaj absolutnie nie dodaje i nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł, żeby to zostawić.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler