Skull and Bones (XBOX X/S)

ObserwujMam (1)Gram (0)Ukończone (1)Kupię (0)

Skull and Bones (XBOX X/S) - recenzja gry


@ 03.03.2024, 11:14
Mateusz "Materdea" Trochonowicz
Klikam w komputer i piję kawkę. ☕👨‍💻

Ostatecznie w ciągu kilku godzin z łupiny z wątłą armatą na pokładzie dorabiamy się całkiem potężnego okrętu wyposażonego w dużo większą siłę ognia, likwidując lidera władającej oceanami potężnej korporacji. Gdyby ten jeden wątek rozciągnięto na całą przygodę, byłbym w stanie jakoś to przełknąć. Ale w ramach tej pożal się Boże kampanii dwukrotnie realizujemy dokładnie ten sam scenariusz. Powtarzalność i banalność to chyba najlepsze określenia opisujące te fabularne doznania. Przesz do przodu byleby ta wątła przyjemność się skończyła.

Jednak o co w tej grze tak naprawdę chodzi? To jest bardzo dobre pytanie, które zadawałem sobie nie raz podczas blisko 30-godzinnej zabawy. Nie jest tym, o czym myślicie: Assassin's Creedem bez zabójców w kapturach. Co prawda główną rolę gra nasz własnoręcznie stworzony i jednocześnie niemy pirat (co jest bardzo irytujące podczas i tak drętwych przerywników filmowych), jednak poruszanie nim ograniczono de facto do kilku miejsc stanowiących niewielkie huby rozlokowane w miarę równomiernie pomiędzy nieprzebranym przestworzem oceanów.

Same tego typu miejsca to najgorszy przykład tego, jak zaprojektować nietrafiony wypełniacz: zaplątane i korytarzowe, ale za to niejednokrotnie urokliwe, bieganie po swoistym labiryncie, by znaleźć np. handlarza Kręgu, któremu oddajemy zlecenie. W praktyce zaś jesteśmy po prostu naszym aktualnie kontrolowanym statkiem, bo to na nim spędzamy 90% czasu. Pozbyto się nawet takich niewielkich interakcji bohatera, jak dokonywanie abordażu (gdzie w Black Flag walczyliśmy w zwarciu) czy plądrowanie manufaktur - to wszystko sprowadzono do kilkusekundowej cut-scenki, co jest bardzo mylące i zwyczajnie irytujące.

No dobrze, pływamy i walczymy z innymi statkami: odnotowane. Co poza tym? I tu pojawia się problem, ponieważ w teoretycznie właściwej rozgrywce, czyli powiedzmy w tym okresie realizowania głównych (i też nieco pobocznych) zleceń mamy ponadto aspekt survivalowy - i to jest drugi główny punkt programu. Gameplay zbudowano wokół samodzielności grającego, jego zacięcia do zdobywania nowego ekwipunku, a raczej projektów do jego stworzenia, oraz gromadzenia surowców do tego potrzebnych.

Co jest nietypowe w dziełach sygnowanych logiem francuskiej korporacji, ponieważ te przyzwyczaiły nas do tego, że bawimy się w nich raczej bezstresowo, by nie powiedzieć: "jak po sznurku". I nie będę kłamał, całkiem pozytywnie się tym zaskoczyłem. Trzeba trochę popływać, powalczyć. I o ile zrozumiałbym rabowanie ośrodków produkcji, innych załóg, by zdobywać walutę i za nią kupować materiały, to jednak nieporozumieniem jest tutaj pójście w minigierki polegające na dosłownie zbieraniu surowców: ścinaniu drzew, roślin, nawet wydobywaniu metali takich jak cynk oraz żelazo. Pal licho, że można przesiąść się do mniejszej łajby i na niej polować na faunę pod postacią wielorybów, rekinów, hipopotamów (element znany z AC4: Black Flag). To mi się tutaj absolutnie nie dodaje i nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł, żeby to zostawić.


Screeny z Skull and Bones (XBOX X/S)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
1 kudosDirian   @   11:21, 03.03.2024
Niesamowite jest, jak mając takie dobre podstawy pod grę piracką jakimi było AC 4: Black Flag, można wypuścić takie badziewie, wycinając z tego nawet abordaż (który przecież w Black Flag działał dość sprawnie). Grałem chwilę w bete i dało się tu wyczuć duży potencjał na fajną piracką przygodę, ale jak zwykle czego Ubisoft się ostatnio nie dotknie, to popsują (to zbyt delikatne słowo, ale niech będzie).
1 kudosMaterdea   @   11:48, 03.03.2024
Cytat: Dirian
ale jak zwykle czego Ubisoft się ostatnio nie dotknie, to popsują (to zbyt delikatne słowo, ale niech będzie).
Bardzo mocno się nie zgodzę, ponieważ ostatnie rzeczy wyszły im generalnie dość fajnie: Riders Republic (nie tak do końca jest to ostatnia rzecz, ponieważ wyszła w 2021 roku, wróciłem i bawię się lepiej niż za pierwszym razem), The Crew: Motorfest, Prince of Persia: The Lost Crown czy nawet ten Avatar z zeszłego roku (szkoda zmarnowanego marketingu).