Gdy uzbieramy wymaganą do wzięcia udziału w kolejnym rankingowym pojedynku sumę pieniędzy, w międzyczasie dokonując zakupu ulepszeń naszego miecza i odbywając wizyty na siłowni, podczas których możemy zwiększyć siłę i żywotność naszego herosa, nie pozostaje nam nic innego, jak udać się na wskazane miejsce celem likwidacji stojącego nam na drodze do łoża Sylvii zabójcy. Tam po przebiciu się przez dziesiątki słabszych przeciwników i obejrzeniu obowiązkowego filmiku przerywnikowego, podczas którego gracz zaliczy niejednego facepalma, mamy nareszcie możliwość zawalczyć o awans w rankingu. Zanim to jednak nastąpi, warto odwiedzić pobliską toaletę po to by, a jakże, zapisać stan gry, czemu towarzyszy wijący się po ekranie papier toaletowy. Kolejne dziwactwo japońskiego twórcy daje się tu we znaki. Walki są diabelnie trudne i utrzymane w staroszkolnym stylu, czyli „dziobaniu” paska energii przeciwnika, który może nas zdmuchnąć jednym z kilku śmiercionośnych ataków. Zabójcy, których przyjdzie nam wysłać na drugą stronę są równie dziwaczni, co niebezpieczni. Żeby nie psuć Wam zabawy z poznawania tych osobliwych postaci, przytoczę jedynie mojego ulubionego przeciwnika, czyli emerytkę walczącą za pomocą wózka sklepowego, transformującego się w monstrualnych rozmiarów armatę. Wszystkie te osoby mają jednak ukrytą głębię, a towarzyszące im przerywniki filmowe, pomimo przepełnienia drętwymi tekstami i wszechobecnym kiczem, potrafią czasem wprowadzić w chwilę zadumy.
Oprawa audiowizualna z początku budzi mieszane uczucia, lecz gdy poczujemy ogólny klimat gry zrozumiemy, że wszystkie jej elementy zostały dokładnie przemyślane. Mamy design przywodzący na myśl kreskę znaną z amerykańskich komiksów, połączony z odniesieniami do ośmiobitowych gier, dlatego też nikogo nie powinien dziwić olbrzymi unoszący się nad ziemią wykrzyknik złożony z olbrzymich pikseli. Oczy rażą jedynie nieco sterylne pomieszczenia oraz wygląd Santa Destroy podczas wspomnianego już trybu eksploracji miasta, który to sugeruje, iż programiści z ekipy Sudy 51 lubią nadużywać opcji „kopiuj-wklej”. Udźwiękowienie stoi na bardzo wysokim poziomie; głosy postaci zostały dobrze dobrane i świetnie zagrane, a towarzysząca wydarzeniom na ekranie muzyka to znakomite połączenie gitarowych riffów i elektronicznych brzmień, przesyconych ośmiobitowymi dźwiękami. Całość idealnie ze sobą współgra, co w połączeniu z samym charakterem rozgrywki daje nam tytuł, który jest swoistym pomostem między klasycznymi grami z przełomu lat 80 i 90, a współczesnymi superprodukcjami; a wszystko to podano z porządną dawką autoironii.
Zanim przyjdzie nam zobaczyć outro będziemy musieli spędzić nieco ponad trzynaście godzin przed konsolą. To wynik w sam raz jak na "chodzoną" bijatykę, niemniej nie obraziłbym się gdyby usunięto z gry opcję poruszania się po mieście, gdyż patrząc na całość to właśnie ten element zaniża poziom całej produkcji. Pozostałe aspekty NMH są jednak przemyślane i dobrze zrealizowane, a przede wszystkim bardzo klimatyczne. Nie boję się użyć określenia, że ta gra ma po prostu swój własny styl; coś, co powinien mieć każdy szanujący się tytuł, a czego niestety nie posiadają kolejne wydawane taśmowo FPSy. No More Heroes pod powłoką kiczu przemyca też dość ponure przesłanie, ukazując historię pozbawionych sensu życia ludzi, którzy lekarstwo na brak jakichkolwiek wyższych wartości odnajdują w bezsensownej przemocy. Idea wstąpienia do ligi zabójców celem zaimponowania wyrachowanej i zepsutej kobiecie, aż nadto przypomina historię niejednego nieudacznika, który wpędził się w kłopoty tylko po to, by zdobyć czyjeś względy. Dlatego też historię życia Travisa Touchdown’a powinniśmy odbierać z przestrogą, mimo że przedstawiona jest z przymrużeniem oka. Polecam ten tytuł wszystkim dojrzałym i spragnionym powiewu świeżości posiadaczom Nintedno Wii, gdyż naprawdę warto z nim się zapoznać. Na koniec dodam, że w Japonii ukazały się już konwersje gry na X360 i Playstation 3, z czego ta druga będzie niebawem wspierać Playstation Move. Premiera tych wersji dla reszty świata przewidziana jest na przyszły rok.
Dobra |
Grafika: Ciekawa stylizacja i wykonanie, które dzięki cel-shadingowym cieniom nadaje rozgrywce klimat komiksu. Sterylne otoczenie potrafi jednak czasem zdenerwować. |
Genialny |
Dźwięk: Idealnie dobrane i zagrane kwestie aktorów. Świetna ścieżka dźwiękowa łącząca nowoczesne brzmienia z ośmiobitowymi. Przy długiej grze potrafi jednak odrobinę denerwować. |
Świetna |
Grywalność: Różnorodność minigierek, przyjemny system walki i wymagające potyczki z bossami potrafią przyciągnąć do gry na długo. Nudzą jednak momenty w których poruszamy się po Santa Destroy. |
Genialne |
Pomysł i założenia: Ta gra to jeden wielki świeży pomysł; barwne postacie, wykręcona fabuła, ciekawe minigierki i unikalna stylizacja to jej znaki rozpoznawcze. Nie wszystkim musi jednak odpowiadać lekki kicz. |
Dobra |
Interakcja i fizyka: Interakcja sprowadza się do wycinania w pień setek przeciwników, ewentualnie podchodzenia przedmiotów i power upów z ziemi. Więcej tu jednak nie potrzeba, ale szkoda tylko, że model jazdy motocyklem bardzo kuleje. |
Słowo na koniec: Gra jest bardzo dziwna i wykręcona, a to właśnie są jej największe atuty. Jeśli szukacie dynamicznej chodzonej bijatyki z przerywnikami w postaci minigierek, okraszonej stylową oprawą audiowizualną i opowiadającą ciekawą, choć przesyconą kiczem historię, to jest to pozycja dla Was. |
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler