Przez lwią część rozgrywki rozbijamy się po ulicach Santa Destroy, co zrealizowano w stylu przypominającym nieco serię GTA. Poruszamy się pieszo bądź na olbrzymim motocyklu, którego koła na oko pasowałyby bez problemu do traktora. Tu pojawia się jedna z największych wad gry, czyli tak prymitywny model jazdy, że w szranki mógłby z nim stawać tylko Maluch Racer. Kolizje praktycznie nie istnieją, pojazdy są poruszającymi się bryłami, a na ulicach nic się nie dzieje. Nie uświadczymy tu żadnych losowych zdarzeń czy pościgów, ot jeździmy z punktu A do punktu B, zaś samo kierowanie naszego pojazdu jest równie wygodne, co podtrzymywanie po imprezie w drodze do domu dwóch pijanych kumpli, chcących iść w przeciwnych kierunkach. Dlatego też gra zyskałaby wiele, gdyby ten element rozgrywki zastąpiono zwykłą mapą z możliwością wybierania lokacji, do których chcielibyśmy się udać.
Żeby móc wyzywać na pojedynki kolejnych zabójców z rankingu, Travis musi zdobywać za każdym razem fundusze na niemałe wpisowe. Żeby mu to umożliwić, podejmujemy się różnorakich prac, z których najbardziej oczywistą jest przyjmowanie zabójstw na zlecenie. Tego typu misje podzielone są na różne poziomy trudności i wszystkie polegają na wycinaniu w pień dziesiątek wrogów, w stylu znanym z automatowych hitów lat 90, niekiedy z dodatkowymi ograniczeniami takimi, jak np. wykańczanie antagonistów tylko za pomocą rzutów. Gdy radosna wyżynka nam się znudzi, możemy podjąć się jednego z kilku dodatkowych zajęć. Jak na każdego zabójcę przystało, nasz protagonista może się trudnić zbieraniem kokosów, śmieci, lub jadowitych skorpionów; koszeniem trawy, tankowaniem samochodów czy łapaniem zaginionych kotów. Większość prac wykorzystuje w jakimś stopniu ruchowe funkcje Wiimote’a, z czego moim zdecydowanym faworytem jest zajęcie polegające na zmywaniu z murów graffiti, przy czym można się nieźle namęczyć wymachując kontrolerem.
Wspominając o sterowaniu warto zaznaczyć, że No More Heroes, jak na tytuł niepochodzący od twórców Nintendo, znakomicie radzi sobie z dobrodziejstwami, które Wii w tym temacie oferuje. Unosząc lub opuszczając Wiilota w trakcie potyczek możemy płynnie przełączać się pomiędzy dwoma stylami walki Beam Kataną, którą zadajemy ciosy za pomocą przycisku A. Dodatkowo po zadaniu odpowiedniej ilości uderzeń danemu przeciwnikowi, gra każe nam machnąć kontrolerem we wskazanym kierunku. Jeśli to zrobimy, będziemy mieli okazję podziwiać efektowny finisher niekiedy kasujący także wrogów, którzy znajdują się w pobliżu. Po każdej takiej akcji w ruch wprawiany jest widoczny w rogu ekranu jednoręki bandyta, który czasem umożliwia nam odpalenie jakiejś morderczej zdolności np. ciskanie kul ognia. Wymachiwanie kataną powoduje zużywanie się jej baterii, które ładujemy wykonując dość dwuznacznie wyglądające ruchy Wiimotem. Przy każdym ataku, jaki nasz bohater wyprowadza, towarzyszą nam wydobywające się z głośniczka umieszczonego w kontrolerze dźwięki, jednoznacznie kojarzące się z gwiezdną sagą Lucasa. Jeśli zdarzy nam się otrzymać od Sylvii telefon, warto też przyłożyć kontroler do ucha, bo właśnie tam usłyszymy jej głos. Zabieg prosty, a bardzo dodający klimatu rozgrywce. Mówiąc jednak o walce nie można zapomnieć, że europejska wersja gry nie ustrzegła się przed uprzykrzającymi życie graczy cenzorami i zamiast fontann krwi, na posadzkę posypią się tysiące monet – szkoda.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler