Star Wars Jedi: Ocalały (PS5)

ObserwujMam (1)Gram (0)Ukończone (1)Kupię (1)

Star Wars Jedi: Ocalały (PS5) - recenzja gry


@ 16.07.2023, 13:33
Marcin "bigboy177" Trela
Czasem coś piszę, czasem programuję, czasem projektuję, czasem robię PR, a czasem marketing... wszystko to, czego wymaga sytuacja. Uwielbiam gry, nie cierpię briefów reklamowych!

Na Star Wars Jedi: Ocalały czekałem z wielką niecierpliwością, ale już po kilku godzinach wiedziałem, że Upadły Zakon robił prawie wszystko znacznie lepiej. Dlaczego? O tym dowiecie się z naszej recenzji.

Klucz umożliwiający nam napisanie recenzji Star Wars Jedi: Ocalały dotarł do redakcji jakoś niedługo po premierze. Uznaliśmy wówczas, że skoro Electronic Arts nieszczególnie zainteresowane było materiałem na premierę, to nie będziemy się z nim spieszyć. Nie spodziewałem się jednak – bo to mi przypadło zadanie przygotowania materiału – że zejdzie mi na to tyle czasu. Dlaczego był to aż tak długi proces? Bo do Star Wars Jedi: Ocalały podchodziłem w sumie trzy razy i przyznam szczerze, że ukończyłem je wreszcie nieco na siłę. Z niniejszej recenzji dowiecie się dlaczego.

Zacząć wypada od tego, że Star Wars Jedi: Ocalały jest kontynuacją Upadłego Zakonu. Gra akcji opracowana przez Respawn Entertainment okazała się powiewem świeżości, pierwszą porządną grą w uniwersum Gwiezdnych Wojen od lat. Oferowała ona całkiem fajnie przygotowany system walki, dobrze opracowaną progresję oraz interesujący wątek fabularny. Do samego końca bawiłem się bardzo dobrze, mimo że pewne drobne niedociągnięcia dało się oczywiście zauważyć. Sequel, mimo że w teorii miał stanowić progres, jest dziwnie odtwórczy, popsuty w wielu obszarach, a często nawet nudny.

Fabuła Ocalałego startuje pięć lat po wydarzeniach z Upadłego Zakonu. Cal Kestis, główny bohater, jest już pełnoprawnym rycerzem Jedi, a z pomocą przyjaciół całkiem nieźle idzie mu walka z Galaktycznym Imperium. Podczas jednej z ostatnich misji nie wszystko idzie jednak zgodnie z planem, a nasz bohater zmuszony jest do tego, by awaryjnie wylądować na planecie Koboh w celu naprawienia uszkodzonego statku, Modliszki. To właśnie na Koboh natrafia on na dziwną strukturę z dawnych czasów, a także wypowiedzi dwóch rycerzy Jedi. Dagan Gera i Santari Khri, bo o nich mowa, opowiadają o opuszczonej, tajemniczej planecie, na której możliwe byłoby odbudowanie zakonu Jedi. Zlenienie tego miejsca, zwanego Tanalorr, staje się naszym głównym celem.

Wątek fabularny teoretycznie zapowiada się całkiem nieźle, ale tak po prawdzie cały scenariusz dałoby się opowiedzieć w ramach powiedzmy 3-4 godziny. Twórcy przygotowali tak niewiele szczegółów i jakichkolwiek informacji na temat tego, co się dzieje i co robimy, że 90% gry to zasadniczo bezsensowne bieganie z punktu w punkt, aby znaleźć jakieś wskazówki. Fabuła rozwija się w żółwim wręcz tempie, co sprawiało, że naprawdę musiałem się zaprzeć, by pokonywać kolejne etapy. Nie sposób też nazwać nagrodą za nasze wysiłki minutowych filmików przerywnikowych, z których w zasadzie nic nie wynika i dowiadujemy się jedynie, że musimy ruszać w kolejne miejsce, by znowu coś przynieść, co niczego do opowieści nie wnosi, a następnie raz jeszcze wyruszyć do kolejnego obszaru. Dawno się tak nie wynudziłem i nie przypuszczałem, że kiedykolwiek napiszę tak o jakiejkolwiek grze z świecie Star Wars. W szczególności kontynuacji Upadłego Zakonu.

Sytuacji nie ratują niestety miejsca, po których się poruszamy. Cal przemierza w zasadzie tylko dwie spore planety (Jedhę oraz Koboh), nieco mniejszy zdemolowany księżyc oraz jakieś całkiem malutkie obszary. Jasne, Koboh i Jedha (w szczególności pierwsza z wymienionych planet) są ogromne. Wypełniono je przeplatającymi się korytarzami, mnóstwem znajdziek oraz łamigłówkami. Nie brakuje też typowo platformowych obszarów. Niby fajnie, ale nie do końca. Przede wszystkim, chciałoby się jednak trochę większej różnorodności, ciekawych postaci itd. Tutaj tego nie ma. Na Koboh spędzamy jakieś 50% całego wątku fabularnego, a brnąć do kolejnych obszarów wskazywanych przez grę (w poszukiwaniu czegoś, co finalnie okazuje się niepotrzebne i bezsensowne) najczęściej skaczemy, biegamy, znowu skaczemy i tak dalej. Jest tego za dużo. Sekwencje typowo platformowe potrafią się ciągnąć nawet przez 10-15 minut, nim zacznie się dziać coś innego, a my naprzemiennie wykonujemy te same czynności. Przez pierwsze kilka godzin nie miałem z tym problemu, ale po kilkunastu godzinach, widząc kolejną ścianę do biegania, autentycznie miałem dość!

Nie pomagają też mizerne znajdźki. Podczas zabawy w Star Wars Jedi: Ocalały natrafiamy głównie na znajdźki kosmetyczne. Jakieś nowe ubiory, bardziej stylowe fryzury, nowe bzdety dla naszego kompana BD-1, czy jakieś elementy, z których jesteśmy w stanie zbudować miecz świetlny. Podkreślam jednak, że wszystko jest tu w sumie kosmetyką. Okazyjnie natrafiamy też na nowy sposób walki (dwa miecze, jeden miecz dwuostrzowy, miecz z blasterem, miecz dwuręczny), a także jakąś dodatkową umiejętność, czy wyposażenie. Celem progresji jest jednak w zasadzie sama progresja. Wszystkie nowe umiejętności czy gadżety służą nam do tego, by jeszcze więcej skakać i finalnie dostawać się do nowych obszarów. Żadna ze zdolności nie jest jednak tak fajnie w grę wkomponowana, jak te z Upadłego Zakonu. Oczywiście rozumiem, że twórcy nie chcieli Cala pozbywać skilli, które pozyskał wcześniej i w efekcie musieli trochę poeksperymentować, ale mogli to rozwiązać jakoś inaczej. Stroje są nieciekawe, bzdety do modyfikowania wyglądu miecza mieliśmy w „jedynce”, a gadżety, jak to gadżety… trudno się ekscytować linką z hakiem.


Screeny z Star Wars Jedi: Ocalały (PS5)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudosshuwar   @   14:53, 26.07.2023
Ups... czyli konieczność wymiany sprzętu u mnie odsuwa się w czasie Uśmiech
0 kudosBarbarella.   @   15:06, 26.07.2023
Na Star Wars Outlaws szykuj sprzęt a tych dżedajów to olej bo są przereklamowani i żadnej Mocy nie mają. Dumny