
Seria Horizon zadebiutowała na PlayStation 4 i natychmiast rozkochała w sobie miliony graczy. Do tej pory otrzymaliśmy dwie pełnoprawne jej odsłony oraz dodatek fabularny dla „jedynki”, a niebawem w sklepach pojawi się również coś dla fanów wirtualnej rzeczywistości – Horizon: Call of the Mountain, które od mniej więcej tygodnia testujemy. Jakie wrażenia wywołuje projekt? Bardzo pozytywne, choć nie wszystko jest tak przygotowane, jak mógłbym sobie tego życzyć. Więcej w naszej recenzji.
Horizon: Call of the Mountain to pierwszy blockbuster opracowany przez Sony na potrzeby PlayStation VR2. Jako że tytuł ten z założenia musi robić wrażenie, mnóstwo czasu twórcy poświęcili na to, by przygotować wiarygodną oprawę oraz wciągającą mechanikę rozgrywki. Pierwszy element faktycznie robi bardzo dobre, rzekłbym fenomenalne wrażenie, nie do końca przekonuje mnie natomiast rozgrywka. Jest trochę zbyt mocno rozciągnięta i schematyczna.
W Horizon: Call of the Mountain wcielamy się w członka klanu Carja Cienia, Ryasa. Mężczyzna zhańbił się swoją postawą i poczynaniami, a my będziemy próbowali w jakiś sposób odkręcić wszystko to, co zrobił. Naszym zadaniem jest odzyskanie utraconego honoru oraz rehabilitacja. Droga do celu jest długa i pełna niebezpieczeństw, głównie ze względu na to, że często musimy się wspinać, a to oczywiście oznacza zagrożenie upadkiem (nie polecam grania osobom z lękiem wysokości lub przestrzeni). Co jakiś czas rozwiązujemy jakąś łamigłówkę i stajemy do walki. W sumie wątek fabularny pochłonąć potrafi około 7 godzin, co jest wynikiem całkiem w porządku, biorąc pod uwagę, że niełatwo jest wysiedzieć kilka godzin na raz.
Rozpoczynając zabawę możemy się zdecydować na dwa sposoby sterowania. Pierwszy oparty jest na gestach, a drugi na kontrolerach Sense. W przypadku gestów, wstajemy i staramy się wykonywać wyznaczone przez deweloperów ruchy. Są one różne, w zależności od tego czy chcemy iść do przodu, czy może zrobić jakiś unik. Jako że preferuję rozgrywkę na siedząco, zdecydowałem się na drążki. Sterowanie przy pomocy gestów odpaliłem tylko na chwilę, aby zobaczyć co wykombinowali twórcy. Wszystko ogólnie działa w porządku, więc sami zdecydujecie jak chcecie się bawić.
Wstęp do Horizon: Call of the Mountain robi bardzo dobre wrażenie. Główny bohater płynie łodzią w towarzystwie dwóch innych Carja, którzy – zdaje się – odpowiadają za jego pojmanie. Podczas podróży możemy się rozglądać dookoła, podziwiając pięknie wykonane otoczenie oraz wręcz fenomenalnie prezentujące się maszyny. Intro to jednocześnie prezentacja możliwości gogli oraz kontrolerów, które efektownie wibrują, jak przed nami pojawia się potężny Żyraf. Naprawdę wygląda to fantastycznie i niczego podobnego do tej pory jeszcze w wirtualnej rzeczywistości nie widziałem. Wstęp kończy się po kilku minutach, a wówczas przejmujemy kontrolę nad Ryasem.
Rozgrywka w Horizon: Call of the Mountain składa się z kilku elementów. Najważniejsze jest oczywiście przemieszczanie się. Podróżujemy tu po wspaniałym świecie wykreowanym przez Guerrilla Games, szukając drogi do celu i prowadząc interakcję z napotkanymi postaciami, tudzież obiektami. Eksploracja to przede wszystkim wspinaczka. Jak dla mnie, jest jej jednak zdecydowanie zbyt dużo. Wspinamy się często i choć początkowo jest to przyjemne, z czasem wdrapywanie się zaczyna nużyć, mimo że w miarę postępów w grze otrzymujemy narzędzia, które nieco je zmieniają. Wiadomo, że tytuł zobowiązuje, ale poszukiwanie kolejnych uchwytów do podciągania po kilku pierwszych szczytach robi się tendencyjne. Nieważne jest to, że wdrapujemy się po skałach, winoroślach, ścianach budynków czy skutych lodem górach. Mechanika pozostaje zasadniczo taka sama.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler