Ciekawych, innowacyjnych i dobrej jakości gier jest o wiele za mało. Wydawcy wolą raczej inwestować w stare, sprawdzone marki, niż powierzać swoje pieniądze świeżym, pełnym pomysłów studiom deweloperskim. Czasami kapitał zwraca się z nawiązką, bardzo często mamy jednak do czynienia ze zmarnowaną furą pieniędzy. Bo co z tego, że w zamyśle gra jest piękna i wspaniała, gdy w praniu okazuje się pozbawionym klimatu przeciętniakiem, którego szanse na wybicie się są po prostu marne. Czy podobnie jest w przypadku Windchaser? Pierwszego dzieła nowo powstałego studia Chimera Entertainment? Jedynie dalsza lektura pozwoli Wam odpowiedzieć na zadane powyżej pytanie.
Wedle tego co napisałem w poprzednim akapicie, Windchaser to debiutancki projekt Chimera Entertainment. Świat gry należy do kanonu zwanego Steampunk, stanowi zatem połączenie elementów fantastyki z zaawansowaną inaczej, technologią. Technologią, która w przeciwieństwie do cyberpunku, czy też obecnie dostępnego sprzętu, nie jest związana z komputerami oraz ciągłym dążeniem do stworzenia sztucznej inteligencji. Steampunk to przede wszystkim zależność od ciężkiej maszynerii, napędzanej energią parową.
Fabuła umieszcza nas w trudnym okresie krainy zwanej Ensai. Wyniszczoną przez niezwykle długą i krwawą wojnę, która zostawiła piętno nie tylko na ludzkich życiach, ale także zniszczyła całą spuściznę kulturowo-technologiczną ówczesnej cywilizacji. Ci, którym udało się przetrwać postanowili zrezygnować z zależności od maszyn i zdecydowali się w większym stopniu zainwestować w naturę i czynniki duchowe. Szybko jednak znaleźli się chętni do poszukiwania gratów z przeszłości, zwanych teraz artefaktami. Porozrzucane po całym Ensai fragmenty dawnej kultury są niebywale wartościowe. Zwykła patelnia może się okazać przedmiotem pożądanym przez setki poszukiwaczy skarbów. Wszak legendy głoszą, że pośród złomu kryją się potężne machiny wojenne.
Gracz, jako swego rodzaju kapitan lewitującego nad ziemią statku zwanego Chmurołapem, jest jedyną osobą, która może złagodzić narastające pomiędzy ludźmi napięcia i zatrzymać kolejną wielką wojnę. Wszystko wskazuje na to, że takowa faktycznie może wybuchnąć. Mieszkańców Ensai dzieli bowiem coraz więcej, z konfliktami religijnymi na czele. Wszak w dzisiejszym świecie one również są przyczyną setek, jeśli nie tysięcy okrutnych zbrodni każdego roku. Ioan – główny bohater, postanawia założyć własną gildię prawych obywateli Ensai i wspólnie z nimi zaprowadzić porządek w niegdyś pięknej krainie.
Tak mniej więcej w skrócie rysuje się fabuła gry Windchaser. Historia ma swoje mocniejsze i słabsze chwile. Dość często trafiają się momenty potrafiące całkowicie pochłonąć uwagę gracza, sporo jest jednak również sekwencji, które nie dość, że niemiłosiernie zanudzają, to jeszcze z powodu wielu dziwnych rozwiązań w mechanice rozgrywki, czynią zabawę frustrującą i wręcz odpychającą. Sam sposób przedstawiania fabuły również nie porywa. Historia jest bez klimatu, strasznie sztuczna i przewidywalna od początku, do samego końca. Niewiarygodnie ciężko jest się także wczuć w postać głównego bohatera. Jest on personą mało charakterystyczną, a przez to szybko o nim zapomnicie. O pomstę do nieba wołają również monologi, stanowiące wstęp do każdej z misji. Brzmią one jakby jakiś dziadek wlazł do klozetu i czytał napisy z papieru toaletowego! No ludzie, kto dzisiaj takich archaicznych modulacji głosu używa?! A już nie wspomnę o samej treści ów monologów!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler