Bijatyk na komputery PC jest jak na lekarstwo, a może i nawet jeszcze mniej. W zasadzie, nie jestem w stanie sobie z „biegu” przypomnieć żadnego sensownego tytułu po roku 2000, a co dopiero mówić o jakiejś pokaźniejszej liczbie. W końcu jednak, Capcom zdecydowało się wydać czwartą część swojego sztandarowego mordobicia, słynnego Street Fightera, także na stacjonarki, co rzesze „blaszakowców” przyjęły rzecz jasna z jak największym entuzjazmem. Z ciężkim sercem muszę jednak wszystkim napaleńcom wylać wanienkę zimnej wody na głowy, a w tym także sobie. Street Fighter IV nie jest tym, na co wszyscy czekaliśmy i niestety po pierwszym, świetnym wrażeniu wywoływanym przez produkcję, szybko okazuje się, że czar uleciał, a my zagotowani przez frustrację mamy ochotę na ponowne delektowanie się widokiem okienek Windowsa.
Po kilku chwilach z nowym Street Fighterem staje się jasne, że mamy do czynienia z dokładnie tą samą bijatyką, co w czasach jej starszych odsłon (w szczególności przychodzi na myśl część druga). Jest to więc swoisty powrót do korzeni, gdzie na arenie walk poruszamy się jedynie w lewo i w prawo oraz skaczemy czy kucamy - nie ma mowy o żadnych unikach „w głąb” planszy. Ci co grali w jakieś starsze odsłony Ulicznego Wojownika doskonale zdają sobie sprawę, że gra w żaden sposób nie imituje prawdziwej walki. Wszystko tu jest mocno przekoloryzowane, a starcia wyglądają bardzo typowo dla japońskiej mangi i anime. Różnica więc między „czwórką” i dajmy na to „dwójką”, polega tak naprawdę jedynie na oprawie audio-wizualnej. Jej jakości rzeczywiście nie można niczego zarzucić: grafika to prawdziwe cudeńko i przeniesienie typowo japońskiej „kreski” w świat trójwymiaru udało się po prostu rewelacyjnie! Poczynając od bardzo dobrze dobranych, jaskrawych barw, przez szczegółowo wykreowanych bohaterów wraz z doskonałą ich animacją, aż po bardzo pomysłowe, żywe i doskonale wykonane plansze, na których będziemy toczyć pojedynki. Największym ich walorem oprócz różnorodności, jest fakt ich pewnej „żywotności”. Naszej walce często ktoś się przygląda i reaguje na to, co się w owym starciu dzieje. Innym to razem ktoś przejedzie i przewróci się na rowerze, ktoś upuści beczki… Naprawdę świetna sprawa, pod tym względem autorzy spisali się na medal! Nie z gorsza ma się również kwestia udźwiękowienia: w miarę fajne melodyjki dobrze pasują do gry, a i wszelkie dźwięki typowe dla produkcji tego typu nie dają nam w kość. Czasem jedynie okrzyki wydawane przez walczących mogą zacząć drażnić – są hałaśliwe i ciągle takie same. Mimo to, nie mam tutaj większych zastrzeżeń.
Wszystko pięknie i wszystko cacy, ale pojawia się tu jedno „ale”. Mianowicie – czy jesteśmy pewni, że naprawdę mamy ochotę zagrać w niemal dokładnie tego samego Street Fightera co sprzed laty, różniącego się jedynie oprawą? Cóż, ja nie jestem co do tego aż tak bardzo przekonany. Taki model rozgrywki mógł być przystępny lata temu, ale teraz spodziewałem się jednak czegoś bardziej rozbudowanego i nowoczesnego. Rozgrywka w nowej odsłonie Ulicznego Wojownika jest zwyczajnie przestarzała i nijak się ma do jakości nowszych produkcji. Ba! – mam nawet wrażenie, że stary Tekken 3 w chwili obecnej dał by mi o stokroć więcej satysfakcji! Oczywiście już widzę i słyszę głosy protestu, jakoby ten cały „oldschool” miał być właśnie „w ogóle super i cacy”, ale nie bądźmy zaściankowi. Oldschool może i być fajny, ale w żaden sposób nie można uznać tego za regułę i na dłuższą metę potrafi szybko zrobić się nużący, czego doskonałym przykładem jest właśnie Street Fighter IV. Po pierwszych pozytywnych emocjach jakie wzbudza, przestarzałość mechaniki aż wycieka z monitora i niestety chęć do dalszej zabawy szybko się gdzieś rozmywa.
Do dyspozycji oddano nam kilka trybów rozgrywki. Najbardziej oczywisty jest tryb „arcade” opatrzony pewnym wątkiem fabularnym. Jaka będzie przedstawiona historyjka, zależy oczywiście od bohatera jakim zdecydujemy się pokierować. Bez względu na wybór, wszystko zmierza do pokonania jakże niedobrego i rządnego zasiania na świecie zła, Setha. Jeśli będziemy mieli ochotę bliżej zapoznać się z bohaterami gry, obejrzymy w miedzy czasie kilka przerywników filmowych, przedstawiających nam ich sylwetki. Kolejna opcja zabawy, to stoczenie zwykłego pojedynku na wybranej przez siebie arenie i wybranym fighterem, ale nie ma tu praktycznie żadnych niespodzianek. W miarę ciekawą alternatywą jest jeszcze „challenge mode”, który tak jak wskazuje nazwa – pozwala na wzięcie udziału w kilku rodzajach wyzwań, takich jak np. survival. Mówiąc szczerze, jedynie „arcade” dostarcza jako-takiej frajdy i to głównie na nim się skupimy w naszej przygodzie z produkcją. Reszta, to tryby raczej nudne i nie mające w sobie niczego nowatorskiego.
Warto docenić, że do dyspozycji oddano nam dość sporą liczbę wojowników, chociaż nie ma też mowy o jakimś nadzwyczajnym rozrzucie. Oprócz 16 postaci dostępnych od samego początku, mamy możliwość odblokowania jeszcze ośmiu pozostałych, co daje sumkę względnie okrągłą. Bohaterowie to oczywiście osobistości doskonale znane z serii Street Fighter, takie jak choćby Ryu, Ken, Chun-Li, Bison itp., itd. – żadnych szczególnych niespodzianek tutaj nie ma, choć oczywiście będą i tacy, którymi wcześniej nie mieliśmy okazji kierować.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler