
W obecnych czasach może i ciężko to sobie wyobrazić, lecz kiedyś tam, jeszcze w ubiegłym wieku, powszechnie uważane dzisiaj za niemal święte: Mortal Kombat, tudzież Doom, wywoływały nie mniejszą falę kontrowersji, niż chociażby GTA i słynny „kawiarniany” dodatek. W pogoni za zainteresowaniem potencjalnych odbiorców deweloperzy sięgali po coraz to śmielsze pomysły. Przemoc, nagość, rasizm, sceny satanistyczne, podważanie podstawowych dogmatów religijnych, itepe, itede. Niegdyś tematy tabu, teraz zagrywki powszechnie stosowane przez programistów, celem zwiększenia popularności produktu. I kiedy wydawało się, że na ekranie naszego poczciwego monitora możemy zobaczyć już praktycznie wszystko, na horyzoncie pojawili się panowie z 2D Boy.
Panowie, którzy dokonali rzeczy niemalże niezwykłej. Napisali grę w wysokim stopniu innowacyjną, nie wzbudzając przy tym żadnego skandalu. I chociaż innowacyjności owej nie doszukamy się w podstawowych, rządzących rozgrywką zasadach, to już pozostałe części składowe programu bez wątpienia zasługują na uwagę. Wyobraź sobie bowiem produkcję, w której Twym głównym celem będzie poprowadzenie bliżej nieokreślonego pochodzenia odchodów tak, aby jak największa ich ilość trafiła do umieszczonej gdzieś tam na końcu lokacji rury. Co ? Nie wyobrażasz sobie ? W sumie teraz już nie musisz. Wystarczy odpalić World of Goo i wszystkie powyżej wymienionej atrakcje zagoszczą na ekranie Twego monitora. No, może nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale jednak. I chociaż tytuł, wskazujący jakoby potencjalny odbiorca produktu – miast strzelać do setek kosmitów, bądź po raz n-ty ratować ukochaną planetę Ziemię – miał zostać przeniesiony w świat ciągnących się glutów, może i nie sprawia piorunującego pierwszego wrażenia, to zapewniam Was, że warto się przełamać i wkroczyć do wirtualnej krainy lepkich kulek.
Niejeden z Was zapyta teraz zapewne, “Wszystko super, ale na czym to wszystko tak naprawdę polega?”. Był kiedyś taki flashowy programik, w którym budowaliśmy mosty. Nie pamiętam dokładnie nazwy, acz w ogromnym skrócie głównym celem gracza było stworzenie ze stalowych rur na tyle stabilnej budowli, by ta nie załamała się pod naporem przejeżdżających samochodów. W recenzowanym produkcie reguły gry są bardzo podobne. Mamy określoną liczbę – nazwijmy to w nieco bardziej przystępny sposób – kulek, za pomocą których budujemy różnego rodzaju konstrukcje. Nie ma tutaj praktycznie żadnych ograniczeń, liczy się tylko nasza pomysłowość i liczba glutków, jakie uda nam się doprowadzić do celu (czytaj: umieszczonej gdzieś po drugiej stronie lokacji rury). I nawet układając najbardziej wymyślną strukturę nie ukończymy etapu, jeśli nie uratujemy określonej ilości sympatycznych piłeczek. W praktyce wygląda to tak, że mamy ich na starcie, powiedzmy, piętnaście, a granica ukończenia lokacji wynosi pięć bezpiecznie dostarczonych Goo. W takim wypadku pozostaje nam dziesięć glutów, jakie możemy wykorzystać do uformowania budowli, przy czym budowla owa musi być na tyle rozległa, by jednym swym końcem zdołała dosięgnąć docelowego kanału. Nie byłoby w tym wszystkim nic specjalnego, gdyby nie znakomity design map i wiele czyhających na nas po drodze do końcowego celu niespodzianek. Jednym razem musimy zbudować most, rozciągający się nad ogromną przepaścią. Innym zaś trzeba uformować niebotycznie wręcz wysoką wieżę, tudzież przeprowadzić kulki przez najeżoną śmiertelnie niebezpiecznymi kolcami mapę. Dzięki bardzo dużej różnorodności etapów, gra tak naprawdę nigdy się nie nudzi, a kompletując ostatni świat żałujemy, że to już koniec historii. Historii – dodajmy – która prowadzi nas przez opowieść o dyskryminacji biednych glutów i złowrogiej korporacji, której niecne czyny jakoś zbytnio naszym małym kompanom do gustu nie przypadły. Wszystko to – zarówno dosłownie, jak i w przenośni – trzyma się kupy, co w przypadku takich budżetowych tytułów stanowi dla gracza miłą niespodziankę.
Ogromną rolę w World of Goo odgrywają prawa fizyki i panujące na danej mapie warunki atmosferyczne. Budując wysoką wieżę, której podstawa jest węższa od wyższych partii konstrukcji, z góry skazujemy się na niepowodzenie. Ba, nawet całkiem mądrze sklecona budowla może legnąć w gruzach kiedy tylko nieco mocniej przywieje wiatr, a niesforne – bez przerwy wędrujące bo wykreowanej dotychczas strukturze – glutki, znajdą się akurat w niewłaściwym miejscu i przechylą wieżę na tyle mocno, że cała nasza dotychczasowa praca legnie w gruzach. Niejednokrotnie do końcowego sukcesu prowadzą niezwykle kręte ścieżki i chcąc wpuścić gluty w kanał (czyli po naszemu: osiągnąć końcową rurę) będzie trzeba całkiem zdrowo się nakombinować. A akurat tutaj kombinowanie jest premiowane. Przekraczając ustalony przez twórców dolny limit uratowanych kulek, zapewniający ukończenie etapu, otrzymujemy tzw. extra Goo, czyli glutasy, które wykorzystać możemy w dodatkowym trybie gry. Tak, dobrze przeczytaliście, dodatkowym! Tryb ten to swego rodzaju multiplayer, w którym korzystając z nadmiarowo uratowanych milusińskich staramy się pokonać wszystkich wirtualnych rywali, tworząc możliwie jak najwyższą wieżę. Zabawa naprawdę przednia, aczkolwiek by jakikolwiek sensowny wynik osiągnąć, wypadałoby pierwsze ukończyć wszystkie światy w podstawowym trybie rozgrywki. A mamy ich aż pięć (co łącznie daje całkiem imponującą liczbę około pięćdziesięciu lokacji), z czego każdy dosyć znacznie – nie tylko wyglądem, ale i też warunkami atmosferycznymi – różni się od pozostałych. W miejscu tym wypadałoby także wspomnieć o tzw. Z.O.Ś.R., czyli Zespole Obsesyjnego Śrubowania Rekordów - swego typu orderze, jaki dostaniemy po spełnieniu nakreślonego przez twórców gry kryterium. W zależności od mapy, będzie to np. uratowanie konkretnej ilości kuleczek, tudzież ukończenie lokacji w danej ilości ruchów. Rzecz może i mała, aczkolwiek znacznie wydłuża czas rozgrywki. Żeby bowiem takie odznaczenie uzyskać, trzeba się niejednokrotnie naprawdę zdrowo nakombinować.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler