
Lubię gry, w których mogę być kim chcę i robić – w granicach zdrowego rozsądku, rzecz jasna – to, na co mam ochotę. Taką niebywałą swobodę oferowało mi pierwsze Dragon’s Dogma wydane nieco ponad dekadę temu i taką też wolność twórcy postanowili mi przekazać przygotowując jego kontynuację, czyli Dragon’s Dogma II. Czy nowe dzieło Capcomu w związku z tym było w stanie mnie oczarować? Czy warto wyłożyć niemałą sumkę na to, by wejść w jego posiadanie? Odpowiedź w niniejszej recenzji.
Pierwsze kilka godzin w Dragon’s Dogma II autentycznie potrafi zauroczyć. Po krótkim wstępie gra otwiera przed nami prawie cały świat, a my, jako wysoko urodzony dziedzic, namaszczony przez smoka władca krainy Vermund, musimy oczywiście odzyskać swój tron. Droga do celu nie będzie jednak usiana różami. Staną nam na niej rozmaite pokraki, daleko sięgająca intryga oraz dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów przebytych na piechotę. Świat przygotowany przez Capcom jest autentycznie otwarty. Ogromny, piękny, wypełniony aktywnościami (do których nie prowadzą nas żadne znaczniki). To, co jest jego największą zaletą, jest jednak równocześnie wadą, o czym za moment.
Fabularnie Dragon’s Dogma II nie oferuje niestety niczego szczególnie porywającego, ani odkrywczego. Twórcy niby nakreślili całkiem nieźle scenariusz i początkowo potrafi pchać on grającego przed siebie. Z czasem wiele wątków się jednak urywa lub kończy w niezbyt satysfakcjonujący sposób, a zabawa zaczyna ograniczać się do grindowania, w którym bardzo istotną rolę zaczyna odgrywać przemieszczanie się pomiędzy różnymi obszarami krainy i rozmawianie ze wskazanymi postaciami. Konwersacje oraz kolejne zlecenia tego samego rodzaju robią się wreszcie nużące, dlatego im dalej byłem, tym mniejszą przyjemność miałem z odkrywania kolejnych fragmentów scenariusza. Finał też nie jest niestety taki, jakbym sobie mógł tego życzyć. Ważniejsze od opowieści jest samo granie, co do mnie nie przemawia.
Gameplay, na wzór fabuły, z czasem niestety także zaczyna nieco nudzić. Wszędzie i w kółko respawnują się bowiem ci sami przeciwnicy, a my nie mamy za bardzo możliwości korzystania z szybkiej podróży, bo jej działanie ograniczone jest do specjalnych kryształów (wymagających zdobywania lub kupowania równie specjalnych – i rzadkich – kamieni) albo m.in. wozów, stanowiących zautomatyzowaną i nieco szybszą metodę przemieszczania się. Nieco, bo gdy jedziemy na wozie możemy mimo wszystko zostać zaatakowani przez przeciwników, co oznacza konieczność przerwania przejażdżki, by wyjść z opresji w jednym kawałku. Żeby było jeszcze gorzej, w trakcie zawieruchy wóz może ulec zniszczeniu, a wówczas jesteśmy zdani na własne nogi i ponowne przemierzanie tej samej drogi, tudzież ścieżki.
Nie zrozumcie mnie źle. Na pewno znajdą się gracze, którym tego typu struktura rozgrywki będzie odpowiadać, ale mi przypominało to bardziej pracę niż przyjemność. Koncepcja ta wymęczyła mnie w przypadku pierwszego Dragon’s Dogma, a prócz tego dała w kość w Far Cry 2, w którym bezustannie trzeba było się mierzyć z respawnującymi wartownikami posterunków. Ileż można robić to samo? Jeszcze jakby fabuła była bardziej interesująca, ale ona też z czasem traci początkowo widoczny potencjał.
Zabawę w Dragon’s Dogma II zaczynamy od stworzenia własnej postaci, tzw. Powstałego. Określamy jego wygląd oraz klasę, a następnie ruszamy w świat. Do wyboru mamy początkowo tylko cztery klasy postaci, a wśród nich rycerza, maga, łucznika oraz łotrzyka. Z czasem pojawiają się jednak klasy bardziej zaawansowane, stanowiące wariacje czterech wymienionych przed momentem. Co ważne, nie musicie się przywiązywać do bohatera wykreowanego na początku. Za niewielką opłatą możecie zmienić prowadzonego przez siebie bohatera na kogoś, bardziej odpowiadającego Waszym preferencjom. Proces to prosty i nieszczególnie kosztowny, więc nie obawiajcie się, jeśli uznacie, że wybraliście źle.
Walka zależna jest oczywiście od tego, na jakiego bohatera postawicie. Mag korzysta przede wszystkim z zaklęć. Rycerz polega głównie na brutalnej sile. Łucznik specjalizuje się w zadawaniu obrażeń dystansowych. Łotrzyk zaś to mieszanka walki dystansowej, sprytu oraz siły. Jeśli chodzi o to, jak zadajemy obrażenia, do dyspozycji mamy standardowy cios oraz cztery umiejętności specjalne. Do tego dochodzi jeszcze możliwość chwytania przedmiotów z otoczenia i miotania nimi, jak również opcja złapania oponenta, wspięcia się na niego i zadawania obrażeń np. łbu. Możliwości jest w sumie sporo, ale pojedynki najczęściej ograniczają się do mashowania przycisków odpowiadających za najskuteczniejsze ataki. Batalie nie są tak dopieszczone, jak w grach z gatunku soulslike. Nie liczą się ułamki sekund. Trzeba tylko wiedzieć jaka jest nasza rola w drużynie i polegać na Pionach, a nie tylko na sobie.
Piony to specjalni towarzysze głównego bohatera Dragon’s Dogma II. Pierwszego tworzymy samodzielnie, dobierając zarówno klasę, jak i dominującą cechę charakteru (np. waleczność, czy opiekuńczość). Pierwszy wykreowany przez nas Pion towarzyszy nam do końca rozgrywki, rozwijając bezustannie swoje możliwości. Dwóch kolejnych (maksymalnie można mieć trzech) rekrutujemy natomiast spośród wojowników napotkanych podczas przemierzania świata. Każdy to inna klasa oraz inne wyposażenie. Celem jest zbudowanie drużyny, w której mamy każdą z czterech podstawowych klas, dzięki czemu wojownik będzie zbierał cięgi, łucznik atakował z oddali, łotrzyk zajmował się wsparciem, a mag podejmie się m.in. leczenia i wzmacniania walczących.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler