Ostatnimi czasy nawet polubiłem francuskie Cyanide Studio i z relatywnie dużą sympatią patrzę na ich grową twórczość. Za sprawą bardzo fajnych scenariuszy i ciekawej narracji stworzyli przyjemną Grę o Tron i względnie udane Of Orcs and Men, z pewnym zainteresowaniem więc zerkam na kolejne ich dzieła. Tym razem Francuzi zabrali się za wirtualną realizację gry bitewnej „Konfrontacja” – osadzonej w uniwersum, stosunkowo mrocznego świata fantasy, Aarklash. Nie wiedziałem czego do końca się spodziewać, ale ostatecznie Cyanide znowu całkiem pozytywnie mnie zaskoczyło. Zobaczmy, w jaki sposób.
Aarklash: Legacy stanowi swoiste połączenie strategii z grą cRPG, nastawione na eksplorację przygotowanych poziomów i toczenie potyczek z napotkanymi wrogami. Od razu muszę podkreślić, że produkcja nie przewiduje - tak jak wiele innych tego rodzaju hybryd - jakiegokolwiek motywu konstruowania budowli czy tworzenia armii podwładnych. Nic z tych rzeczy. Jednocześnie pokierujemy tylko czwórką bohaterów, którzy, wzajemnie się wspierając, stawiają czoła różnego rodzaju oponentom. Każdy z nich dysponuje charakterystycznych dla siebie zestawem umiejętności, a odpowiednie ich wykorzystanie to klucz do sukcesu. Elementem sprzyjającym graczowi jest zaimplementowany system aktywnej pauzy, umożliwiający spokojne i rozmyślne planowanie kolejnych posunięć (przypomina to trochę bitki np. z Baldur’s Gate). W praktyce wygląda to następująco: zostajemy rzuceni na jakąś, średniej wielkości, planszę, zwiedzamy ją (głównie idąc wyznaczoną drogą, choć funkcjonują też odnogi, w których skryją się bardziej wymagający przeciwnicy i dodatkowy ekwipunek), walczymy z grupami adwersarzy i – w efekcie naszych działań – dochodzimy do następnej planszy. Przyznać trzeba, że w teorii nie brzmi to zbyt porywająco, ani szczególnie innowacyjnie. Niemniej Aarklash posiada swoje mocne strony, dzięki którym obcowanie z tytułem dostarcza, wcale niemałej, przyjemności i może stanowić całkiem atrakcyjny sposób na wypełnienie wolnego czasu.
Przy tworzeniu Aarklash: Legacy deweloper, jak zwykle zresztą, zadbał o bardzo przyzwoity scenariusz, barwnych bohaterów, a także ciekawą wizję świata i pociągający, niebanalny klimat. Gra wyraźnie czerpie z atmosfery dark fantasy, ale widać tu również atrakcyjne dla zmysłów inspiracje chociażby steampunkiem. Całościowo wygląda to naprawdę nieźle.
Fabuła nie należy do zbyt złożonych, ale na pewno jest warta nieco większej uwagi. Przede wszystkim zapomnijcie o kierowaniu grupką szlachetnych i czcigodnych bohaterów – nic z tych rzeczy (już ich pokraczny wygląd nie zapowiada zbyt przyjaznych i heroicznych stworzeń). Naszymi podopiecznymi są członkowie organizacji Wheelswords – gildii windykacyjnej, zajmującej się „fachowym” ściąganiem długów. Przygoda rozpocznie się w momencie niby-zwyczajnej misji czwórki członków Wheelswords, którzy, odbierając jeden z długów, zostają nieoczekiwanie zaatakowani, a w między czasie sama gildia rozbita. Poplecznicy spróbują odnaleźć winowajcę, a będzie to intryga szyta bardzo grubymi nićmi.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler