Zawodzi ponadto – zresztą nie pierwszy raz – Sztuczna Inteligencja. Przeciwnicy to totalni ignoranci i idioci (ostatnio coś często to powtarzam, eh), dla których szczytem rozumowania jest wrzucenie nam granatu za plecy. Dalej jest tylko gorzej – nie potrafią ze sobą współpracować, ochoczo wystawiają głowy zza osłon i wesoło przebiegają przed lufą naszego karabinu. Jakby tego było mało, uzbrojony w kamizelkę pies jest dla nich w większości przypadków niewidzialny. Nieco lepiej wypadają nasi towarzysze, może nie są to mistrzowie skuteczności, jeżeli chodzi o likwidowanie przeciwników, ale rzadko kiedy spotykamy się z dziwnymi posunięciami z ich strony, co niekoniecznie jest normą w innych grach.
Kampania, jako całość, pozostaje grywalna i, nawet będąc obojętnym względem kolejnego Call of Duty, dość przyzwoicie się przy niej bawiłem. Czeka tu spora dawka, niezbyt pikantnych, emocji, ale natłok akcji nie pozwala zasnąć nad klawiaturą. Ma też kilka fajnych momentów, w przeciwieństwie do swojego odpowiednika z Battlefield 4, gdzie ich liczba oscylowała w okolicach zera. W sam raz na nudny, piątkowy wieczór. Przestrzegam jednak przed kupnem gry w premierowej cenie tylko i wyłącznie dla wątku fabularnego – te około 5 godzin, niezbędnych na ukończenie opowieści, mija bardzo szybko, a to typowa rozgrywka na jeden raz. Znając każdy skrypt i ciąg wydarzeń, nie ma po co wracać.
Na szczęście CoD to nie singiel, ale głównie tryb sieciowy, do którego wprowadzono nawet kilka nowości. Mimo to, jako całość, niewiele się on zmienił względem rozgrywek, w których uczestniczyliśmy w ostatnich latach. Odpalając multiplayer szybko poczułem się, jakbym wskoczył w tę samą parę kaloszy. Diabeł tkwi jednak w szczegółach.
Jedną z nowinek jest tryb "Squads", pozwalający skompletować własną drużynę botów i rywalizować z zespołem innego żywego gracza. Każdą z postaci można odpowiednio dostosować i wyposażyć według własnego gustu. Zabawa sprowadza się więc do rywalizacji z jednym żywym przeciwnikiem i wspierającymi go botami. Nic w tym odkrywczego, ale dzięki temu mniej zaznajomieni z serią gracze mogą poznać mechanikę i prawa, jakimi rządzi się multi, a ponadto jest to niezła okazja do przetestowania nowych broni, czy zapoznania się z dostępnymi lokacjami.
Innym, ciekawym i nowym, wariantem rozgrywki jest Extinction. To odpowiednik trybu Zombie z Black Ops 2, z tym, że tutaj zamiast umarlaków mamy kosmitów. Naszym zadaniem, wraz z czteroosobową grupą graczy, jest niszczenie ich gniazd. Droga ku temu nie jest zbyt łatwa, bowiem produkcja wysyła przeciwko nam coraz silniejsze kreatury. Realizacja celu wymaga przede wszystkim współpracy, do której społeczność Call of Duty nie zawsze jest przyzwyczajona, w efekcie czego, momentami wydawało mi się, że samotnie próbuję kontrolować zlecenia misji.
Call of Duty: Ghosts to jednak multum innych bardziej standardowych trybów. Jest sporo różnych wariacji na temat deathmatchu i jego drużynowej odmiany, łącznie kilkanaście. Każdy powinien więc znaleźć coś dla siebie, a gdy znudzi Wam się klasyczne strzelanie, możecie pobawić się w kolekcjonowanie nieśmiertelników, czy starcia na czas.
Całkiem nieźle wypadają nowe lokacje, w przeważającej liczbie przygotowane z głową. Zapomnijcie, rzecz jasna, o rozległych miejscówkach rodem z Battlefield, aczkolwiek twórcy pokusili się o nieco większe, niż zawsze, tereny, gdzie przeciwnik nie wyskakuje zza każdego rogu. Projekty map wypadają o tyle ciekawie, że standardowo oferują sporo korytarzy, rozmaitych przejść czy możliwość wspięcia się na piętra i zaskoczenie przeciwnika atakiem z góry. Plansz, podobnie jak trybów gry, nie brakuje – łącznie otrzymujemy ich 15 (wliczając w to ciekawą mapę Free Fall, dodawaną do zamówień przedpremierowych). Dzięki temu sporo fragów załapiemy, zanim będziemy je znali jak własną kieszeń.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler