Wstawał, wstawał i powstał - recenzujemy Dark Knight Rises!
No i doczekaliśmy się. Jedna z najbardziej oczekiwanych premier tego roku już za nami. Tworząc świetnego Dark Knighta Nolan zawiesił sobie poprzeczkę niewiarygodnie wysoko – a być może jest to jedna z najwyżej usytuowanych poprzeczek ostatnich lat. I Nolan doskonale musiał z tego zdawać sobie sprawę: Mroczny Rycerz Powstaje wyraźnie mierzy w najwyższy możliwy pułap, a uznany reżyser pręży się i wygina, by oddać jeden z najwyższych skoków w swojej karierze. No cóż – chcąc zrobić coś dobrego, rzeczywiście trzeba mierzyć jak najwyżej – nie ma tu tajemnicy. Trzeba jednak mocno uważać, bo przesadnie wielkie ambicje i starania mogą sprawić, że gdzieś umknie nam nasza swoboda i lekkość. I chyba trochę to dopadło Christophera Nolana – za bardzo starał się wszystkim dogodzić. Dark Knight Rises – zwieńczenie świetnej trylogii o Batmanie - bez wątpienia jest filmem dobrym, nie ma co do tego wątpliwości. Ale obawiam się, że jest właśnie zbyt „przedobrzone" i pozbawione tego błysku, który miały dwie pierwsze części sagi. I choć na ekranie nadal czuć „nolanowski” smak, to nie jest to już smak tak wyraźny, jak moglibyśmy tego oczekiwać.
Akcja filmu rozgrywa się 8 lat po wydarzeniach znanych z odsłony poprzedniej. Bruce’a Wayne’a spotykamy tu jako człowieka wyraźnie złamanego i zmizerniałego, zdecydowanie nie przypominającego już bohatera sprzed prawie dekady. Traumatyczne przeżycia na dobre wycofały go z życia publicznego, a także zawiesiły na wieszak strój Batmana. W końcu też nastały „czasy pokoju” – obrońca Gotham mógł więc przejść na emeryturę. To oczywiście wkrótce ma się zmienić i to ze spotęgowaną siłą. Pojawi się bowiem ultra-czarny charakter, Bane – charakterystyczny mięśniak w masce - który wraz ze swoimi sprzymierzeńcami sterroryzuje Gotham i postawi pod ścianą wszystkich jego mieszkańców. I wiadomo: tu Batman postanowi powrócić na scenę i zechce ocalić miliony istnień. Niby standard.
Ale rzecz jasna obraz Nolana po raz kolejny mierzy w coś więcej niż w schematyczną fabułę, stara się przybliżyć nam więcej postaci niż tylko „głównego złego” i „dobrego”, próbuje uraczyć widza głębią i nieprzewidywalnością. Poza lokajem Alfredem, Luciusem Foxem i Gordonem, w Dark Knight Rises spotkamy kilku innych, ważnych bohaterów. Będzie to oczywiście pełna wdzięku złodziejka Kobieta Kot, młody policjant Blake, czy też tajemnicza Miranda Tate. Nolan dość silnie starał się wyeksponować każdą z tych postaci, poświęcając im relatywnie dużo czasu w filmie – i faktycznie, każdego z nich poznamy dość blisko; bynajmniej nie tworzą tylko tła dla poczynań Wayne’a i Bane’a. Można było wręcz zauważyć, że reżyser (i scenarzysta w jednym) nawet odsunął postać Batmana na troszkę dalszy plan, by mocniej wyeksponować innych bohaterów. Nie ma w tym w gruncie rzeczy niczego złego – Nolan już wcześniej miał takie zapędy i choć nie każdemu może się spodobać „mało Batmana w Batmanie”, mi nie przeszkadzało.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler