Offline
Granie w Guardiansów tuż po Avengersach brutalnie wyciąga na wierzch wszystkie brudy tych drugich: chciwego, powtarzalnego gaas, gdzie całkiem fajna historia utonęła w morzu mikrotransakcji i skopanego systemu rozwoju. Jednocześnie pokazuje też, że Square Enix to jeden wielki arkusz Excela z nietrafnie ustawionymi formułami: dopalił marketing Avengersow kosztem Strażników, przez co żadna z tych gier nie przyniosła oczekiwanych zysków.
W oczach wydawców chcących maksymalnie zarobić Guardiansi to produkcja wręcz parszywa: liniowa, bez dodatków, bez mikrotransakcji, bez multi. Jakby tego było jeszcze mało, Eidos Montreal włożył w grę mnóstwo serca: postacie praktycznie ciągle ze sobą rozmawiają, wciągają Quilla w kłótnie, proszą na stronę itd. To dodaje im wyrazu aż do tego stopnia, że w to się gra jakby się oglądało kolejny film, choć bez filmowych twarzy i głosów.
Jednocześnie Guardiansi dowodzą, że multi czyni gry takie jak Avengersi prymitywnymi, płytkimi, powtarzalnymi i nudnymi. Tu nie ma nawet coopa i całe szczęście, bo możliwość sterowania wszystkimi zabiłaby osobowości bohaterów - postaci mają nie tylko tysiące linijek dialogów, ale też fantastycznie imitują bycie czymś więcej, niż skryptami. Nie stoją niczym słup czekając na interakcję z graczem - mają swoją rutynę i humory, jednocześnie całkowicie naturalnie reagując na zachowanie gracza, co aż do samego końca potrafi zaskoczyć. Przykład? Komentują zejście z głównej ścieżki, by eksplorować zakamarki, przypominając, gdzie Peter Quill powinien się udać albo co powinien zrobić, wyśmiewając czasem przy tym konwencję - „Nie, ja nie dotknę tego komputera, niech Peter czyni honory”. Absolutne wow.
Tu się aż roi od takich mikrosmaczków, przez co mam wrażenie, że autorzy pomyśleli o wszystkim. Następny przykład? Obrażony Rocket zamyka się z Grootem w swojej kajucie, niemniej poczucie obowiązku każe mu wyjść, gdy Peter chce skorzystać ze stołu do ulepszeń. Po zrobieniu swojego wcale-nie-szop od razu chce wrócić do siebie, ale jeśli Starlord wśliźnie się w tym czasie do jego pokoju, ten stanowczo każe mu wyjść i ponownie zamknie drzwi. Z satysfakcją poświęcałem mnóstwo czasu, by sprawdzić wszystkie możliwe interakcje. A co bym w tym czasie osiągnął w Avengersach? Zdobył 647675 ulepszeń, by repulsory Iron Mana robiły mocniejsze pew pew. Poziom przyjemności drastycznie inny.
Z mojego punktu widzenia Guardians of The Galaxy to GOTY, 10/10: zero multi, zero mtx, fajna historia, muzyka, grafika, świetni bohaterowie i genialna ilustracja relacji między nimi, brak otwartego świata, a nawet achievementy niezależne od poziomu trudności. Gdzie nie spojrzę, tam dzieło Eidos Montreal leje miód na moje serce. Coś pięknego.
W oczach wydawców chcących maksymalnie zarobić Guardiansi to produkcja wręcz parszywa: liniowa, bez dodatków, bez mikrotransakcji, bez multi. Jakby tego było jeszcze mało, Eidos Montreal włożył w grę mnóstwo serca: postacie praktycznie ciągle ze sobą rozmawiają, wciągają Quilla w kłótnie, proszą na stronę itd. To dodaje im wyrazu aż do tego stopnia, że w to się gra jakby się oglądało kolejny film, choć bez filmowych twarzy i głosów.
Jednocześnie Guardiansi dowodzą, że multi czyni gry takie jak Avengersi prymitywnymi, płytkimi, powtarzalnymi i nudnymi. Tu nie ma nawet coopa i całe szczęście, bo możliwość sterowania wszystkimi zabiłaby osobowości bohaterów - postaci mają nie tylko tysiące linijek dialogów, ale też fantastycznie imitują bycie czymś więcej, niż skryptami. Nie stoją niczym słup czekając na interakcję z graczem - mają swoją rutynę i humory, jednocześnie całkowicie naturalnie reagując na zachowanie gracza, co aż do samego końca potrafi zaskoczyć. Przykład? Komentują zejście z głównej ścieżki, by eksplorować zakamarki, przypominając, gdzie Peter Quill powinien się udać albo co powinien zrobić, wyśmiewając czasem przy tym konwencję - „Nie, ja nie dotknę tego komputera, niech Peter czyni honory”. Absolutne wow.
Tu się aż roi od takich mikrosmaczków, przez co mam wrażenie, że autorzy pomyśleli o wszystkim. Następny przykład? Obrażony Rocket zamyka się z Grootem w swojej kajucie, niemniej poczucie obowiązku każe mu wyjść, gdy Peter chce skorzystać ze stołu do ulepszeń. Po zrobieniu swojego wcale-nie-szop od razu chce wrócić do siebie, ale jeśli Starlord wśliźnie się w tym czasie do jego pokoju, ten stanowczo każe mu wyjść i ponownie zamknie drzwi. Z satysfakcją poświęcałem mnóstwo czasu, by sprawdzić wszystkie możliwe interakcje. A co bym w tym czasie osiągnął w Avengersach? Zdobył 647675 ulepszeń, by repulsory Iron Mana robiły mocniejsze pew pew. Poziom przyjemności drastycznie inny.
Z mojego punktu widzenia Guardians of The Galaxy to GOTY, 10/10: zero multi, zero mtx, fajna historia, muzyka, grafika, świetni bohaterowie i genialna ilustracja relacji między nimi, brak otwartego świata, a nawet achievementy niezależne od poziomu trudności. Gdzie nie spojrzę, tam dzieło Eidos Montreal leje miód na moje serce. Coś pięknego.