Call of Juarez: The Cartel - pierwsze spojrzenie (XBOX 360)
Trzeba przyznać, że techlandowski Dziki Zachód skopał tyłki większości gier o podobnym klimacie. Niezgorsza opowieść o braciach McCall, świetne wręcz przedstawienie realiów… czego chcieć więcej? Kolejnej, podobnej produkcji? Nic z tych rzeczy, wszak główni protagoniści Call of Juarez nie żyją, a historia definitywnie się zakończyła. Mądre, wrocławskie głowy wpadły jednak na intrygujący pomysł – przeniesienie Dzikiego Zachodu do czasów współczesnych, podmiana żywych koni na mechaniczne, rewolwerów na Glocki a prerii na tereny zurbanizowane (choć dzikiej przyrody w grze również możemy się spodziewać). Jak to wszystko wyszło w praniu? Miałem okazję zobaczyć The Cartel w akcji i powiem… jest na co czekać.
Skoro przenosimy się do współczesności, to nie mogło zabraknąć sprawnie wprowadzonej intrygi. Sytuację zastajemy w momencie ataków bombowych oraz dalszego zagrożenia z bliżej nieokreślonego źródła. Co prawda rząd amerykański podejrzewa, iż za wszystkim stoi jeden z meksykańskich karteli narkotykowych, ale nic nie jest pewne. Dodatkowo istnieje prawdopodobieństwo, iż któraś z organizacji zajmujących się tępieniem przestępczości posiada w swoich strukturach kreta bezpośrednio współpracującego z zamachowcami. Tym oto sposobem powstaje trzyosobowa grupa złożona z przedstawicieli różnych służb. W jej skład wchodzi Ben McCall, potomek Raya McCalla (nie jest jednak dokładnie określone pokrewieństwo pomiędzy nimi), który zdaje się być lustrzanym odbiciem swojego przodka (o czym za chwilę), Eddie Guerra z wydziału antynarkotykowego oraz agentka FBI Kim Evans.
Każdy z wyżej wymienionej trójki jest osobowością samą w sobie. Ben bezkompromisowo stąpa po ziemi, nie przejmując się zbytnio konsekwencjami swoich czynów, parafrazując przy okazji cytaty z Biblii. Jak widać, podobieństwo do Raya jest niemałe, co potwierdza nawet wygląd naszego bohatera. Eddie Guerra jest natomiast rodzajem szumowiny, która władzę wykorzystuje do własnych celów. Uzależniony od hazardu popada w długi, a te trzeba przecież spłacać. Gdy nadarza mu się okazja zarobić trochę na lewo, nie zastanawia się ani chwili. Kim Evans to typowa służbistka, dla której wykonanie misji zgodnie ze wszystkimi zasadami jest najważniejsze, co nie raz i nie dwa doprowadza do konfliktu interesów pomiędzy nią, a Guerrą. Z tej też okazji możemy oczekiwać wielu ciekawych cut-scenek, jak i dialogów w samej grze.
Najważniejszą nowością The Cartel jest kooperacja. Fani często i gęsto narzekali na brak takiej opcji w Więzach Krwi, które wręcz idealnie się do tego nadawały. Jeden z pracowników Techlandu zażartował sobie, że skoro w poprzedniej części CoJ nie było co-opa, to w The Cartel dostaniemy go razy trzy. I jest to w stu procentach prawdą. W dowolnym momencie do akcji może dołączyć dwóch towarzyszy, którzy zastąpią sztuczną inteligencję. Na początku gry wybieramy sobie jednego z bohaterów, by później przejść nim całą linię fabularną. Twórcy nie przewidzieli możliwości zmiany postaci przed kolejną misją, co wydaje się być trochę dziwne, choć z drugiej strony zmusi bardziej zagorzałych fanów do trzykrotnego przejścia opowiadanej historii. Warto to zrobić, gdyż w wielu momentach drogi naszych podopiecznych się rozchodzą, tak więc rozgrywka wygląda trochę inaczej.
Z kooperacją wiąże się kilka ciekawych rozwiązań. Oczywiście nie zabrakło synchronicznego wejścia „z buta” do pomieszczenia, tym razem zrobimy to jednak z przyjaciółmi. Gdy żywy gracz podejdzie do miejsca oznaczonego konturem postaci, zaczyna odliczać się czas, w którym reszta grupy powinna zająć swoje pozycje. Oczywiście nie musi tego robić, ale samodzielne wtargnięcie do takiej lokacji nie jest zbyt dobrym pomysłem.
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler