Dead Synchronicity: Tomorrow comes Today (PC)

ObserwujMam (15)Gram (1)Ukończone (7)Kupię (2)

Dead Synchronicity: Tomorrow comes Today - beta test (PC)


Materdea @ 19:23 13.02.2015
Mateusz "Materdea" Trochonowicz
Klikam w komputer i piję kawkę. ☕👨‍💻

Odważnych gier przygodowych jest jak na lekarstwo. Pomijam tutaj te z rodzaju detektywistycznych oraz „horroropodobnych”, które niekoniecznie wpasowują się w moją definicję słowa „przygnębiający”.

Odważnych gier przygodowych jest jak na lekarstwo. Pomijam tutaj te z rodzaju detektywistycznych oraz „horroropodobnych”, które niekoniecznie wpasowują się w moją definicję słowa „przygnębiający”. A zatem z zainteresowaniem czekałem na reprezentanta poczciwych point & clicków, który mógłby zaoferować mi coś takiego. Wygląda na to, że dopiero debiutujące Dead Synchronicity: Tomorrow Comes Today będzie w stanie zaspokoić me wybujałe potrzeby.



Z której strony gry studia Fictiorama Studios byśmy nie ugryźli, to de facto mamy do czynienia z klasyką gatunku: zbieraniem pozornie nieprzydatnych przedmiotów, natłokiem rozmów i wcale nie mniejszą ilością czasu, potrzebnego na zwiedzanie. Dość powiedzieć, że podwaliny zostały wykonane solidnie, wszak spotykane postacie mają naprawdę sporo (i w miarę ciekawie) do powiedzenia na temat Wielkiej Fali (o tym za chwilę) oraz o pozostałych wydarzeniach równie destrukcyjnego charakteru.

Dead Synchronicity przedstawia historię świata, który po dwóch katastrofach jest na kolanach, a tuż za rogiem czai się trzecie „coś”, co definitywnie położy kres ludzkiej nacji. Wcielamy się w postać Micheala, rozbitka na tym oceanie nienawiści, który na dodatek stracił wszystkie posiadane wspomnienia. Amnezja jest częstą przypadłością bohaterów gier wideo, aczkolwiek nie mam tego za złe – motyw jest uniwersalny i o 10% podnosi atrakcyjność opowieści.



A dlaczego napisałem „oceanie nienawiści”? Michael budzi się w przyczepie kempingowej, ale już jej wystrój zdradza, że nie jest dobrze. Stare, zniszczone meble, kuchenne przyrządy, obdrapane ściany i smutek na twarzy gospodarza. Nazywa się Rod i to on wyciągnął nas „skądś”. Jako dłużnicy postanawiamy odnaleźć lekarstwo na przypadłość jego syna – wychodzimy z przyczepy i naszym oczom ukazuje się obóz. Tak, obóz na wzór tych koncentracyjnych. Drut kolczasty, ludzie enklawy mieszkający w kontenerach, wieże strażnicze, patrole, broń i wszędobylska bieda oraz cierpienie.

W tamtym okresie świat otrzymał dwa ciosy – Wielka Fala, czyli seria nuklearnych ataków na największe ośrodki kultury (czyt. stolice) oraz wybuch epidemii dziwnej choroby psychicznej. Dzięki niej, tudzież przez nią, chorzy otrzymywali niebywałe umiejętności psioniczne, ale kosztem rozpadającego się z czasem ciała. Rządzący zdecydowali, że takich ludzi będą poddawać „utylizacji”, więc sowicie wynagradzają kapusiów oraz sami wysyłają patrole do przeszukiwania podejrzanych gospodarstw.



Dzieło Fictiorama Studios porusza nie tylko ważną tematykę, którą podano na zasadzie analogii do wydarzeń historycznych, ale również prezentuje ją w niestandardowej otoczce wizualnej. Oprawa audio oraz wideo mocno współgra z prezencją na ekranie – głównie za sprawą charakterystycznej, delikatnej różowo-fioletowej poświaty dalszych części ekranu. Na szczęście nie tylko – również ścieżka dźwiękowa fantastycznie łączy się z całą resztą, tworząc naprawdę niepokojący klimat i ciekawą, intrygującą atmosferę. Na ten moment kawałków jest ciut za mało, przez co dłuższy postój w jednym miejscu – np. podczas rozmowy – powoduje pauzowanie jednego utworu, który był dedykowany w tym momencie, i nastanie kompletnej ciszy.

Około dwugodzinne demko pozwoliło mi zapoznać się z całym prologiem (albo I aktem, nie jest to nigdzie napisane) oraz II aktem (co jest już zaznaczone). Zagadki logiczne na przestrzeni 120 (plus minus) minut prezentują się bardzo… schematycznie. Nie są niesamowicie trudne, ale w drugą stronę – nie są też zbyt abstrakcyjne i oderwane od rzeczywistości. Na szczęście rokowania są bardzo dobre, co może być tylko pozytywem przed przystąpieniem do testowania pełnej wersji.



To, co mogłem zobaczyć w Dead Synchronicity: Tomorrow Comes Today utwierdziło mnie w przekonaniu, że na poważne i odważne point & clicki jest miejsce we wszechświecie. Niebłaha tematyka, charakterne sceny, brak owijania w bawełnę – w połączeniu z unikatową oprawą wizualną; to połączenie wydaje się niesamowicie wyraziste. Bo takie jest!

Podsumowanie:
Dead Synchronicity: Tomorrow Comes Today, jak na krótkie demko, prezentuje się okazale. Odważna historia z poważnymi scenami i nie mniej istotnymi problemami - wygląda na to, że point & clicki wreszcie dostaną coś istotniejszego od wróżek i czarodziejek.
Zapowiada się świetnie!

Screeny z Dead Synchronicity: Tomorrow comes Today (PC)
Dodaj Odpowiedź
Komentarze (15 najnowszych):
0 kudospetrucci109   @   10:54, 16.02.2015
Hmm, fajnie. Będę obserwował tą grę. Może a nuż w niż zagram w wolnej chwili.