Zidan @ 26.04.2013, 17:10
Wyhodowani w Polsce zombie dwa lata temu rozlali się po świecie jak prawdziwa plaga. Techlandowy Dead Island sprzedał się w ilości większej niż rodzime Wiedźminy i automatycznie musiał stać się jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek growych.
Wyhodowani w Polsce zombie dwa lata temu rozlali się po świecie jak prawdziwa plaga. Techlandowy Dead Island sprzedał się w ilości większej niż rodzime Wiedźminy i automatycznie musiał stać się jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek growych. Recenzje, choć w znacznej mierze bardzo pozytywne, wytykały Wrocławianom pewne błędy i niedoróbki, ale z pewnością dały programistom niemały kredyt zaufania na przyszłość. Nie ma więc żadnego zaskoczenia, że studio z niego skorzystało i wydało kolejną odsłonę Martwej Wyspy, zatytułowaną Dead Island Riptide. Zobaczmy w takim razie, czy twórcy zasłużyli na pochwały, czy może na awans do rangi obiadu dla truposza.
Fabuła Riptide to bezpośrednia kontynuacja części poprzedniej, z akcją rozpoczynającą się dokładnie w momencie zakończenia "jedynki". Czwórka dzielnych ocalałych w końcu ucieka z opanowanej przez zombie „rajskiej wyspy” Banoi, wytchnienie jednak trwało tak długo, co lot helikopterem na dużą łódź wojskową. Gdy bowiem nasi herosi stawiają stopy na statku, z miejsca zostają pojmani, związani i uwięzieni. Pewni źli ludzie, zafascynowani odpornością naszej czwórki na morderczego wirusa, postanowią dogłębnie ich przebadać i znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Gdzieżby tam jednak miało skończyć się na kulturalnym, spokojnym badaniu. Wszystko zaraz szlag trafi, okręt się rozbije, a dzielni bohaterowie wylądują na Palanai - kolejnej egzotycznej wyspie, rzecz jasna dokładnie spenetrowanej przez umarlaki. Nie spodziewaliście się przecież popijania piwka i pieczenia kiełbasek?
Jednym z mocniej krytykowanych aspektów Dead Island była właśnie fabuła, generalnie płytka i czysto pretekstowa. Przy okazji Riptide wprawdzie nadal można mieć wrażenie, że scenarzysta był jednym z najsłabiej opłacanych pracowników Techlandu, ale być może dostał jakąś premię (bardziej na zachętę, niż za zasługi), bo tym razem trochę się wysilił. Napotykane postaci zdają się być nieco ciekawsze, rozwinięto wątki związane z samym wirusem, udało się nawet wprowadzić kilka zwrotów akcji. Oczywiście dalej nie jest to coś na miarę Oscara czy Złotego Globu, ale faktycznie Techland wykrzesał większe pokłady wyobraźni.
Nim przystąpimy do zabawy, ponownie wybierzemy swoje wirtualne alter-ego (można też dokonać eksportu z części poprzedniej). W Riptide, co trzeba zaznaczyć, wybór odrobinkę się powiększył, oprócz podstawowej czwórki, możemy także pograć jeszcze jednym, piątym ocalałym. Będzie to zadziorny facet lubujący się w walce pięściami, „wzmocnionymi” kastetami, czy innymi pazurami (prawie jak Wolverine, serio!). Rzecz jasna wiąże się to z przygotowaniem zupełnie nowych drzewek umiejętności (w liczbie trzech sztuk), dopasowanych do specyfiki naszego „rosomaka”. Stanowi to miły „gest” ze strony Techlandu, tym bardziej, że całkiem fajnie eliminuje się zombie na nowe, bokserskie sposoby.
Na tym etapie warto od razu wspomnieć o nowych lokacjach oddanych do użytku graczy. Akcja rozgrywa się generalnie na dwóch dużych mapach, zaś pomniejsze epizody ulokowano na poziomach odrobinę mniejszych (suma przestrzeni jest wyraźnie mniejsza, niż ta z pierwszego Dead Island, ale Riptide nie jest prawowitą częścią drugą, taki stan rzeczy można więc wybaczyć). Jak wcześniej wspomniałem, ponownie wylądujemy na cudownej, tropikalnej wysepce, tym razem zwanej Palanai. W przeciwieństwie do Banoi, jej wygląd uległ znacznym przeobrażeniom, a my powędrujemy po nieco innego rodzaju kurortach niż wcześniej. Palanai jest miejscem porośniętym przez dość gęstą dżunglę, z całym systemem rzeczek i bagienek. Oczywiście znajdziemy tu różne turystyczne siedliska, domki, itp., ale faktycznie stanowi to krajobraz zupełnie odmieniony względem tego z poprzednika. Poza tym, przechodząc już do drugiej mapy, odwiedzimy niemałych rozmiarów miasto Henderson – ciekawie, fajnie zaprojektowaną metropolię, brutalnie zdezelowaną przez bandy zombie. Trzeba przyznać, że Techland ponownie świetnie sobie poradził z kreacją poziomów: nie brak im finezji, pomysłu i efektownego wykonania.
A to nie jedyne tereny, jakie odwiedzimy w toku rozgrywki. Początek gry to np. ucieczka z tonącego okrętu, w międzyczasie przemierzymy mroczne, pojapońskie tunele, itp. Trzeba tu dodać, że zaimplementowano przy tym sporo pomniejszych lokacji, np. jaskinie, jakieś budynki, większe piwnice, itp.). Pod tym względem Riptide prezentuje się porządnie i gwarantuje naprawdę przyzwoite doznania. Ważne też, że nie odczujemy monotonii podczas podróżowania po wyspie. Autorzy – jeszcze raz podkreślę – zadbali o jej bogactwo i sporą różnorodność, nie uświadczymy więc wrażenia notorycznego mijania podobnych do siebie miejsc, co jest dużym plusem!
PodglądBICodeURLIMGCytatSpoiler